Niech się święci 1 Maja!


30 kwietnia 2008

Tak to dawniej bywało, wspaniałe, pełne radości święto:



A ja będąc uczennicą szkoły podstawowej im. Bolesława Bieruta, który to Bolesław Bierut jeszcze wtedy był zajefajnym bohaterem, śpiewałam na akademii z okazji 1 maja razem ze szkolnym chórem, którego byłam, że się tak wyrażę, członkinią piosenkę następującą:

"Piosenka pierwszomajowa"

Wzdłuż ziemi swobodnej od morza do Tatr
Po niebie pogodnym przechadza się wiatr
I zorzę rozwija jak hasło w pochodzie
I śpiewem się staje gdy chwyta go młodzież!

Refren:

Piosenka serca nam uzbraja
I naprzód prowadzi nas
Piosenka o 1 maja
O święcie ludowych mas!

Idziemy szczęśliwi, my - z łanów i hut
Marzenia ożywić, wesoły nasz trud!
A w rękach jak płomień robota się pali,
Bo naszym zadaniem budować socjalizm!

Taki mam życiorys! Wspomnę również, że w wieku lat 11 wystąpiłam na akademii z okazji Rewolucji Październikowej przebrana w strój radzieckiego pioniera i wydeklamowałam w języku Lenina wiersz o czerwonych gwiazdach. Nie pamiętam w całości, jedynie fragmenty mogę przytoczyć.

A jeśli chodzi o piosenki na różne okazje to znam jeszcze parę i przy okazji będę nucić Wam je tu.

To miłego grillowania, piwkowania i czego kto se tam wymyśli.
Niech się święci, w końcu to święto ludzi pracy, czyli NAS!




Onegdaj

29 kwietnia 2008

A było to tak:

Z końcem zimy i z początkiem wiosny zarazem udałyśmy się w podróż do samego środka Polski. Tak sobie przed podróżą myślałyśmy, że hura i że fajowo, wsiądziemy w pociąg szybki i pachnący i fruuuuuuuu ani się obejrzymy, ani kanapek nie zdążymy przeżuć, a już będziemy na miejscu.

Lecz niestety nie dane nam było przejechać się szybkim pociągiem, ponieważ takiego pociągu pomiędzy Katowicami a środkiem Polski w godzinach dla nas odpowiednich nie ma...

Jechałyśmy więc straszliwie długo bardzo powolnym pociągiem, a potem biegłyśmy z bagażami po schodach w górę i w dół, żeby móc się jeszcze raz przejechać jeszcze jednym powolnym pociągiem.

A potem jeden sprytny pan puścił nam Jozina z Bazin i zawiózł nas na miejsce czyli do lasu (nota bene pięknego).

Więc jak już dostałyśmy się na miejsce to byłyśmy nieprzytomne ze zmęczenia i głodne jak smoki i tylko jedna myśl kołatała nam się w głowach: Kawy..... A tu trzeba było wymyślić ile jest języków w Unii Europejskiej i takie tam inne ważne rzeczy.

W końcu dostałyśmy kawy i znów kazali nam myśleć ile jest języków w Radzie Europy. A potem dali nam jeść. I padłyśmy jak kawki o godzinie 21.00, żeby obudzić się w nocy i wsłuchiwać w imprezowe okrzyki ludzi, którzy się poprzedniego dnia nie zmęczyli.

Oto pokój mi przydzielony - Back to the 80s....


Testowanie łazienki, której wystrój utrzymany był w tym samym stylu, co pokoje...


A rano wstałyśmy nieprzytomne i dali nam śniadanie, tośmy grzecznie zjadły i znów kazali nam wymyślać ile tych języków jest i gdzie.

Droga powrotna okazała się jeszcze wolniejsza, a pociągów było jakby mniej... W Mieście Świętej Wieży mają na dworcu kaplicę, która wydała mi się jedynym miejscem, w którym można było znaleźć pomoc.

Na szczęście Iza ma męża litościwego, który przyjechał po nas swoim super szybkim autem (trochę bardzo szybkim, bo po drodze dostał mandat) i odwiózł nas do domu.
Przed nami jeszcze dwa wyjazdy w to samo miejsce. Tym razem jedziemy autem, a szef to nawet obiecał pożyczyć nam swojego GPSa....



Chłeptowina

26 kwietnia 2008

W dniu (a raczej wieczorze) wczorajszym odbyło się spotkanie Żenującej Bandy Amatorów i ich Guru.

Członkowie bandy szykują się do Wielkiej Próby

Próba trwa. Niektórzy (ci, których nie widać, jęczą).

A oto i sam Wielki Gu(ó)ru z tym, co zostało po Bucusiu. Z prawej Apirujący do miana Gu(ó)ru.

Oto sprawca jęczenia. Bucuś...
Żenująca Banda Amatorów próby nie zaliczyła. Guru nie był dumny z naszych osiągnięć.

Nie wiem jak reszta, ale ja się obżarłam, jak nie przymierzając, świnia.

Idę przycinać chorągiewki nowozelandzkie i erpeańskie.

Jeśli ktoś z bandy jest tu pierwszy raz to niech jeszcze zajrzy tu: w starszych postach też są nasze wyczyny :)

Listopad...????

19 kwietnia 2008

Mam taki powracający sen: kładę się spać wiosną, a budzę jesienią. We śnie budzę się skrajnie nieszczęśliwa, że ominęło mnie lato.

Podobno istnieją sny, które się spełniają...
Dlaczego?????

Warunki biometeo (nie)korzystne

18 kwietnia 2008

Wczoraj ciśnienie atmosferyczne osiągnęło w Pszczynie minimum swych możliwości, co objawiało się tym, że co niektórych prawie rozsadziło od środka (mnie). Inni niektórzy (Magda) znaleźli środek zaradczy w postaci wydłubania wszystkich klawiszy z klawiatury (nie naraz, po jednym rządku, żeby się nie pogubić) i wypucowaniu każdego z osobna.
Praca koncepcyjna sprawiła, że czoło Magdy dotknęło zimnej tafli biurka dopiero na 30 minut przed końcem pracy.

Na zdjęciach Magda trzyma się jeszcze jako tako.
Były delikatne chwile grozy, a jakże, na przykład lewy shift się nie wciskał, ale jak mówi Ania, po co komu shift?

Yes, yes, yes!


13 kwietnia 2008

Ze źródeł dobrze poinformowanych wiem, że wszystko rozwija się prawidłowo i idzie w dobrym kierunku. :)

Hura!

Żyj zdrowo!


13 kwietnia 2008

Kolejka do kasy na stoisku monopolowym w moim ukochanym supermarkecie. Przede mną stoją dwie osoby, które jakieś dziesięć minut wcześniej wyszły z mszy w pobliskim kościele. Pierwsza stoi pani, lat około 50, kupująca wódkę. Za nią pan lat około 60, również z wódeczką. Za nimi ja - z winem.

Pan do pani: Niech pani tom czystom wódke kupi.
Pani do pana: Taaaaaaak? Dlaczego?
Pan do pani: Zdrowsza jest.

O! I co ja tu o jakichś witaminach myślę. Wódki sobie kupię.

A jak mi przez gardło nie będzie chciała przejść, to zaproszę koleżanki, które też dbają o zdrowie i zagramy sobie w to:
Bo trzeba o siebie dbać, nie?

Gorzko, gorzko....

13 kwietnia 2008

A wczoraj byliśmy (co prawda tylko przez dwie godziny, ale zawsze) na weselu. Na prawdziwej wsi.

Ślub był tu:Niestety, nie bardzo widzieliśmy środek, bo zdążyliśmy na samą końcówkę mszy, kiedy młoda para i goście już opuszczali kościół.

A wesele było w prawdziwej remizie strażackiej! Dekoracje zrobione z bibułki i baloników, na obiad obowiązkowo rosół, a po wszystkim... kawa z gruntem!
Orkiestra po zagraniu dwóch kawałków (dużo disco polo) obowiązkowo odpoczywała i się "posilała".
Wszyscy zaproszeni świetnie się bawili, zjadali i wypijali co było na stołach, do tańca nikogo zapraszać nie trzeba było - bez względu na wiek.
Co prawda siedzieliśmy trochę na rogu i tyłem do sali, za to mieliśmy widok na prawdziwe teatrum - kuchnię!
Wesele było niebylejakie - bo dwudniowe, więc w tej chwili wszyscy bawią się nadal :)

Co tu dużo mówić - niezłe to było przeżycie dla kogoś, kto mieszka w mieście.

Przy wyjściu dostaliśmy od młodej pary ciasto weselne :)

Szkoda tylko, że mój strój i moja fryzura miały się nijak do panujących tam trendów...

Szczere życzenia wszystkiego najlepszego dla państwa młodych! No i dla dzidziusia, bo w drodze ;)

Prosimy więcej

12 kwietnia 2008Na zdjęciu zrobionym przez Anię widać mnie i Maćka. Ania skomentowała je następująco: "Ola wygląda jak modelka, a Maciek wygląda szczupło."

No to my, Aniu, prosimy więcej takich fotek.

Z bronią w ręku


8 kwietnia 2008

Jak podaje "The New Zealand Herald", 27-letni mężczyzna został oskarżony o próbę napaści z bronią w ręku. Narzędziem zbrodni był jeż.

Facet musiał być mocno zdesperowany.

Ja też jestem ostatnio mocno zestresowana (patrz poprzednia notka), ale z poręcznych zwierząt mam tylko żółwia. Nada się?


Malutka Ola


8 kwietnia 2008

W starciu z instytucjami nie mam nigdy szans, ponieważ zazwyczaj walki nie podejmuję. Jak tylko widzę przed sobą kopertę zaadresowaną do mnie, a na kopercie jakąś wielgachną i ważną pieczątkę to już oblewam się zimnym potem. Bo wiem co na mnie czeka we wnętrznościach koperty. Bełkot i kupa paragrafów. I nic z tego nie rozumiem.

Tak było ostatnio. Mój szef też nie zrozumiał o co w mądrym i urzędowym piśmie biega (znaczy, albo pismo takie bełkotliwe, albo oboje jesteśmy mało inteligentni). Zacisnął szczęki jak to ma w zwyczaju w sytuacjach skomplikowanych.
- Ola, zadzwoń tam i spytaj o co chodzi. (miał na myśli pierwsze zdanie pisma długiego na całą stronę, rozumiecie, myśmy już na pierwszym zdaniu polegli, o dalszej części nawet nie było dyskusji...)

Zadzwoniłam. Odebrała jakaś pani uprzejma inaczej (pani sekretarka w państwowej instytucji, to jest ktoś! co jej tam będą jakieś żuczki małe dzwonić...). A jak ktoś dla mnie niemiły to ja pazurów dostaję i zębów ogromnych, więc troszkę panią uprosiłam, żeby nie warczała na mnie i żeby rozmawiała tylko ze mną, a nie jeszcze na dodatek z koleżanką. Uprzejma inaczej po długich minutach bezsensownego przerzucania zdań podnoszącego tętno do poziomu pękania żyłek na skroniach przełączyła mnie do innego działu ogromniastej, superważnej i w ogóle jedynej na świecie państwowej instytucji. Odebrała (uff....) bardzo miła pani, która starała się być bardzo pomocna, ale cóż, skoro niestety nie mogłyśmy jakoś znaleźć porozumienia - wymagania instytucji państwowych tkwią niestety całkiem mocno w poprzednim tysiącleciu, firmy prywatne są już dawno w wieku XXI i o wieku XX powoli zapominają.

Dzięki temu od kilku dni tworzę różne papierki i dokumenty, które nie są nam potrzebne, ale są do czegoś potrzebne państwowej instytucji. I jak znam życie, po wysłaniu im tych papierków i dokumentów, znów uraczą nas korespondencją w języku zulu gula naszpikowaną paragrafami jak dobra kasza słoniną. I znów każą dorobić trochę papierków.

Łączcie się ze mną w bólu. Czuję się jak Piszczyk dbający o to, żeby jego dział sprawozdawczości stale sie powiększał. Tylko mi zarękawków brakuje.

Sobota, sobota...

5 kwietnia 2008

Są takie momenty w życiu każdego kierownika ;), że musi iść w sobotę do pracy. Kwiecień jest moim miesiącem roboczych lub jak kto woli pracujących sobót.

Dziś pracowałam z Rubą (co nie jes rubo) i Agulem, co jej nie widać, bo cyka fotki :)