Morning has broken


31 lipca 2008

No więc tego... Nadejszła ta wiekopomna chwila... Zakończył się czas urlopu dla mnie, oj zakończył...

Dziś po raz pierwszy od miesiąca wykonam sobie pełny makijaż (czy ja jeszcze pamiętam jak to się robi?) i ubiorę się w tonacji black and white... Zrzucę moje bojówki i stare japonki... I T-shircik z napisem Holla Back. I wyleję na siebie perfumy. I usta pomażę błyszczykiem (chociaż to właściwie bez sensu bo od razu go zjem i zanim dotrę na miejsce będę miała usta łyse).

Wejdę, popiszczę z radości, że widzę tych, których lubię i postękam lub pojęczę z żalu, że znów do pracy. Włączę komputer, pewnie GG nieużywane od miesiąca się wykrzaczy. Zrobimy sobie kawę, odbędziemy zebranie, ech...

Za dwa dni weekend!

Gud njuz


30 lipca 2008

Mam komputer, stare flaki w jeszcze starszej obudowie, wygląd nieco retro, ale mam!
A tu parę dowodów na to, że byłam na wakacjach...

Uff... byle do weekendu...

Smutek wielki

30 lipca 2008

Łączcie się ze mną w bólu... Dziś ostatni dzień urlopu.... A od jutra....

Ech... wielkie ech...

Trwają prace reanimacyjne starego komputera. Do czasu uzbierania na nowy.

Gugla prawdę Ci powie

29 lipca 2008

W zawiązku z nową pracą Marcinuza, podaję hasła, po wpisaniu których w gugla, wyskakuje mój blog:

1. nie jest już panienką
2. stół z powyłamywanymi nogami
3. biometeo (trzy razy)
4. warunki biometeo niekorzystne
5. chciałabym chciała
6. na grzyby na ryby
7. piszę list na niebie północ
8. perugę damsko
9. Henryk Urbaniak - bioenergoterapeuta

Jak wynika z tej listy, piszę o rzeczach różnorodnych i arcyciekawych.

Z informacji o moim komputerze - leży biedaczyna u doktora i nie dycha... Fuck! Wielkie fuck!

Czysto informacyjnie

25 lipca 2008

Mój komputer dokonał żywota. Umarł. Padł. Zdechł. Wyzionął ducha. Kopnął w kalendarz.

Laptok Rafała jest dla mnie mało dostępny.

Wyjeżdżam z miasta. Ale wrócę. Chyba...

Chwilowo nowych notek nie będzie.

W kwestii mojego komputera mam nadzieję, że to jedynie śmierć kliniczna. Jeśli nie, to trzeba będzie opić jego zgon. Już planuję zakup następcy, ale to niestety nastąpi dopiero w okolicy moich urodzin - taki prezencik. Jak ktoś wie kiedy się urodziłam, to wie kiedy to powitam komputerowego noworodka.

O tempora!

19 lipca 2008

Wczoraj popołudniu usiłowaliśmy zaprosić do naszej skromnej chatki hydraulika. Jakiegokolwiek, żadnych nie mieliśmy preferencji względem wyglądu, wieku, rasy czy wykształcenia. Byle umiał przepchać zapchany kibel.

Gdyby Wam się takie coś przydarzyło po 16.00 w piątek, to pamiętajcie:

1. żaden z dziesięciu hydraulików, do których się dodzwonicie nie wyrazi chęci złożenia Wam krótkiej wizyty - weekend jest w końcu, nie?

2. w Internecie znajdziecie jeszcze ze dwadzieścia numerów telefonów do hydraulików, ale te po 15.00 w piątek nie odpowiadają, w końcu jest weekend, nie?

3. nie dzwońcie do gościa, który ma firmę "Hydraulik całodobowo" - on specjalizuje się w całodobowym nieodbieraniu telefonu, taki fachura z niego

4. kupcie sobie Kreta w granulkach - działa aż miło, przekopuje się przez kanalizacyjny labirynt, a w kieszeni zostanie Wam jakieś 130 złotych - w Internecie znalazłam informację, że koszt przepchania kibla to jakieś 150 złotych, a największe opakowanie Kreta kosztuje niecałe dwie dychy.

Za tak zaoszczędzone pieniądze kupię sobie coś ładnego!

Bigos informacyjny


18 lipca 2008

Wczoraj postanowiłam gruntownie posprzątać duży pokój (o, ja głupia!), zajęło mi to pół dnia (a miałam nadzieję uwinąć się w godzinkę). Ale powiem Wam, ileż to rzeczy można znaleźć podczas takiego pucowania - pajęczynę w najmniej dostępnym kącie pokoju, kule kurzu za sofą oraz masę fantastycznych płyt na stojakach (podczas odkurzania pudełek z CD).

Okazało się również, że mamy małą awarię hydrauliczną, którą próbowaliśmy wyeliminować dostępnymi narzędziami domowymi, ale nam się nie udało. Dziś przyszedł pan z administracji dzierżąc w dłoni jeszcze mniejsze narzędzie od tego, które mamy my, obejrzał i powiedział: "O, tu kapie." No coś takiego, nieprawdopodobne, nie wiedziałam. Po czym wydał diagnozę: "O, to musicie tu skuć kafelki, tu wstawić taką rurę, tu przykręcić, ale ja tego wam nie zrobię, bo nie mam narzędzi." (coś takiego, nie zauważyłam...). Damy sobie radę sami, bez łaski.

Czy ktoś ma prognozę pogody na najbliższe dwa tygodnie, bo ja już deszczu zdecydowanie nie lubię i mam ochotę na kawałek słońca.

Na koniec napiszę Wam, że mój blog dziś skończył dwa lata. Proszę się częstować!




Wśród płyt znalazłam "Piosenki Starszych Panów", to wstawiam sobie w prezencie.




Breaking news

16 lipca 2008

Nie wiem czy wiecie, ale stałam się sławna...







Zazdrościcie mi, nie?

Opad szczęki reloaded

16 lipca 2008

Tak sobie surfuję (niestety nie po błękitnym oceanie) i wlazłam na forum, gdzie siedzą głównie dość młode kobity. Odsłoniłam topic założony przez dziewczynę, która nie dostała się na studia. Duży odzew, dyskusja wrze, większość nawzajem się pociesza (bo nie jej jedynej to się przytrafilo). Wszystko super.

Tylko, że jakby znowu dochodzę do tych samych wniosków - te dzieci (licealiści) naprawdę nie rozumieją, że samo chodzenie do liceum nie oznacza, że się nadają na dzienne studia na państwowych uczelniach (dyskusja na forum toczy się o KULu, UJ, UMCSie czyli nie o szkołach, które powstały wczoraj i które trzymają poziom). I że zdanie matury na poziomie podstawowym na średnio 60% im tego wcale nie zapewni, choć wiem, że dla niektórych taki wynik to spore osiągnięcie.

Przypomina mi to pewnego, że go tak nazwę, Kazia, supersympatycznego gościa z liceum profilowanego. Facet bardzo uprzejmy, miły, ale nie typ intelektualisty. Taką krótką rozmowę sobie kiedyś ucięliśmy:

Ja: Kaziu, a co po maturze?
Kaziu: No jak to co? Politechnika!

Nie chodzi o to, że ściągam ich w dół i odbieram im wiarę w siebie i zniechęcam do zdobywania wykształcenia. Nie. Ale szkoda mi ich trochę, bo gdyby istniało więcej szkół zawodowych to część licealistów byłaby o wiele szczęśliwsza - nie zawracaliby sobie głowy żadnymi maturami, licencjatami i magisterkami - zarabialiby kasę, zakładaliby rodziny i żyli sobie spokojnie. I mielibyśmy zadowolonych z siebie fachowców.

Na pocieszenie dodam, że dziewczyny z forum się nie załamują i mają różne pomysły na życie. Na przykład - jeśli nie dziennikarstwo, europeistyka lub stosunki międzynarodowe na KULu to kurs robienia paznokci akylowych.

Trzymam kciuki.

Mam tak samo, jak wyyyyyy.....


16 lipca 2008

Dziś nie z własnej i z przymuszonej woli wyruszyłam w miasto. Celem najgłówniejszym mojej wyprawy była poczta. Nie znoszę poczty na moim osiedlu - z dwóch okienek zawsze czynne tylko jedno, o każdej porze mnóstwo ludzi - kolejka na kilometr i do tego otwarta od poniedziałku do piątku w godzinach 11.00 - 19.00 (czyli najczęściej w godzinach mojej pracy). Jak nie muszę tam iść, to omijam to miejsce szerokim łukiem. O poczcie głównej z elektronicznymi numerkami i maszyną wypluwającą bileciki z pozycją ofiary w kolejce nie piszę, bo to jest temat na osobną notkę. Albo i dłuższy artykuł.

Na szczęście znalazłam malutką pocztę na osiedlu obok - czynną w różnych godzinach oraz w soboty. Zazwyczaj nie ma tam ludzi, a jeśli są to tworzą kilkuosobową mini-kolejkę.

Niestety, poczta znajduje się w środku obleśnego osiedla z placykiem przed sklepem monopolowym, na którym przesiadują faceci w wieku szkolnym (bo wakacje) i poprodukcyjnym (bo renta albo emerytura) i raczą się wyrobami naszego pięknego browaru. Plują sobie, przeklinają i co tam jeszcze... Kurde zmierzam do tego, że trochę się czułam nieswojo przemierzając ten placyk w samo południe.

A potem wracając tak sobie rozmyślałam o takich osiedlach i o tych ludziach bez perspektyw i bez motywacji i tak się cieszyłam, że nie muszę tam mieszkać i.... przed samym wyjściem z garażu w moim bloku zauważyłam, że ktoś opróżnił pełniuteńką popielniczkę. Kipów było z pięćdziesiąt.

No i szczęka mi opadała i tak wisi i tak wisieć będzie pewnie do wieczora. Szkoda słów...

Oj!

15 lipca 2008

Nic nie chcę mówić, ale domino rodem z Meksyku trochę nas z Kasztanem podgrzało! Trwają poszukiwania sklepu, w którym nie będzie ono out of stock, a łatwe to nie jest, Kasztanu zlecił to zatem innym.

Jak będziecie mnie szukać to jestem tutaj.

Miłego dnia życzę! Ciuf ciuf...

A wczora z wieczora


15 lipca 2008

Część bandy spotkała się wczoraj na grillu u Rysiów (wszystkie Ryśki to porządne chłopy), tzn. nie bezpośrednio u nich, bo u Rysia rodziców, którzy też są Rysiami, więc byliśmy u Rysiów jakby na to nie patrzeć. Rodziców Rysia nie było na tym grillu, bo wybyli byli.

Aura była idealna na grillowanie - zimno jak na biegunie i deszcz. Dla bandy nie ma jednak rzeczy niemożliwych i grill się odbył. Naznosili hurtowe ilości sałatek, kiełbas (które bohatersko smażył Parówka zwany odtąd Krzysiem oraz Ruba, która nie jest Ruba), że o czipsach nie wspomnę, bo będą się nimi teraz Rysie odżywiać do jesieni chyba. Trzy razy dziennie. Piwo było też, załapał się na nie pewien ślimak, którego zdjęcie wstawię jeśli Rysie się zgodzą (bo to ich ślimak i ich piwo) i podeślą mi fotkę na maila. I ciasto też było, wykonane przez babcię Marcina z południowych stron, który wczoraj z bandą debiutował. Ciasto było pyyyyyyyyszne.

Kiedy wszyscy się obżarli niemiłosiernie, trochu opili (rany, aż mi chlupotało w żołądku, bo przez warstwę kiełbasek piwo nie chciało spływać dalej, tylko tak się tam zatrzymało na górze - wniosek: kiełbaski nie przepuszczają płynów), wymruczeli się, że jest cudownie i jakie to pyszne, postanowili pograć w Mafię. Kasztanu usiłował tłumaczyć zasady nowym członkom bandy (równie bezskutecznie co poprzednim razem), ale machnął w końcu ręką i zagrali. Ale nie szło im jakoś, bo Ryś wygłaszał długie przemówienia w swojej obronie i część bandy się gubiła już w połowie, a stół był za wielki i Kasztanu robił szum i wiatr przy odkrywaniu mojego żetonu, a Gretek się zwinęła do domu bo była mało przytomna tego dnia i w końcu niektórzy powiedzieli: zagrajmy w domino!

Ania przywlekła domino o wadze 10 cegieł. W plecaku przywlekła je bohatersko. I zagrali. Czy kiedykolwiek pomyśleliby Państwo, że takie kubańskie domino to jest okropnie świńska gra? Nawet nie próbujcie w to grać z dziećmi! Grali, a w tle Ryś zaprezentował zebranym 600 tysięcy norweskich zdjęć, wszystkie bardzo ładne. Dużo wody, gór, dziurawych łódek i Magdy mają w tej Norwegii.

W tak zwanym międzyczasie Kasztanu opowiedział kawał o wiewiórce, jakże wpisujący się w panujący nastrój. Podyskutowaliśmy o bobrowym smalcu, który okazał się być niedźwiedzim sadłem.

Zanalizowaliśmy również tytuły artykułów w "Pani domu" układając je zgrabnie w jedno opowiadanie. O pani, która zawarła umowę zlecenie na 6 zjazdów po rurce.

Jeśli chodzi o kreacje to panowała absolutna dowolność doboru strojów - ja wystąpiłam w japonkach i żakieciku z rękawami 3/4 (jest lato, kurde czy nie?!?), a Ania w wersji zimowej - golfik, bluza, kurtka z kapturem.

Wracaliśmy w trójkę, ja krokiem nartnika, takiego pajączka, który ślizga się po wodnej tafli, bo w namokniętych japonkach trudno mówić o normalnym chodzeniu.

To tyle ode mnie. Następne spotkanie na początku sierpnia - będą rozgrywki w kubańskie domino.

W Internecie sprawdzałam dostępność domina - kosztuje 15 baksów i nazywa się meksykańskie. I nawet obcykałam jak by można domino wykorzystać na "lekcji języków obcych" - jestem zboczona, ratunku!

Wakacje cd.


12 lipca 2008

Odpoczęłam już na tyle, że nie mówię wciąż "A w dupie to mam!" jak to robiłam jeszcze dwa tygodnie temu.

Nie odpoczęłam jeszcze na tyle, żeby ze strachem nie myśleć o tym, co będzie PO urlopie.

I zaczynam obmyślać jakiś plan wyjazdowy - bo jak wszyscy już wrócą z ciepłych krajów, to pojadę ja!

Miłego leniuchowania życzę tym, co leniuchują i nieciężkiej pracy tym, co muszą zasuwać.

Rozmowy trollowane

11 lipca 2008

Znalazłam na Joemosterze:

k0n0p: no i co tam było na komisji lekarskiej ?

bijatch: a kurcze lagi były takie że 4h siedziałem na spectcie czekając na wolnego slota, potem zrashowałem do przebieralni i babka mi kazała przeczytać dwie captche, potem mi dała item do zasłonięcia oka i czytałem jakieś statsy z tablicy, zcoverowałem się za parawanem i jakiś oldschoolowiec mi zaglądał w inventory.

k0n0p: ja pier*ole, wojsko by ci się przydało O_o.

A czy Wam ktoś zagląda w inventory?

Zagadka

11 lipca 2008

A cóż to się zza bloku, w którym mieszka Ola, wyłania?





To było tak... part 2

11 lipca 2008
A bo to było tak, proszę ja Was:

Jak tylko się obudziłam, to zeszłam na dół i skręciłam za jeden róg, potem za drugi i odwiedziłam pewną panią Bogusię, która jak co miesiąc zrobiła mi "japońskie włosy". Takie "japońskie włosy" są dość drogie, a nawet raczej bardzo, ale płacę nie płacząc, bo włosy (japońskie) są bardzo ładne, u pani Bogusi jest bardzo elegancko, a z odtwarzacza CD leciała Erykah Badu. Za póltorej godziny przyjemności trzeba zapłacić i nie kwękać, mam rację czy nie?

A potem przyszłam do domu, włączyłam komputer, który w ciągu 30 minut stracił ok. 600 MB pamięci na dysku C, co mnie raczej zaniepokoiło. Mając przed oczami "reinstalkę łina", szybciutko odinstalowałam i wywaliłam co się da. Odzyskałam jakieś 500 MB, ciekawe na jak długo...

No i dlatego drodzy moi, teraz się z relaksuję z tym zielonym na zdjęciu. I jego braćmi, którzy teraz mają jeszcze krioterapię, ale do czasu, do czasu...



Miłego wieczoru życzę...

To było tak...

9 lipca 2008

A bo, proszę Państwa, to było tak:



Z ranka wyszłam na balkon i co widzę? Góry widzę. A to znak najlepszy, że będzie deszcz.



Podzieliłam się moim przeczuciem z psem, ale mnie wyśmiała i poszła spać na słoneczku (bo wtedy jeszcze świeciło).



Potem, ni z gruchy ni z pietruchy, na niebieskim niebie pojawił się księżyc.



A za nim chmurzyska kłębiaste.



Czarne.



Oraz granatowe. I szare.



Góry było widać coraz lepiej. Uuuuu.... zrobiło się groźnie....



Zaszumiało, zawyło, zadudniło...



I zachlastało mi okna.

Dziękuję za uwagę. Ale fajna historia, nie? Poraziła Was?

Jaaa, zajebiście!


9 lipca 2008

Uderzyłam się w skrzynkę. Jak Adaś Miauczyński. Co prawda nie w taką na listy tylko z kwiatkami, ale zawsze. I ślad mam na szłapce.

No i to uderzenie tak mnie nastroiło jakoś dziwnie i poczułam się jak Świr - z tymi dziwacznymi obsesjami - że sztućce muszą równo leżeć (równolegle do siebie wręcz) i że poduszka musi być równiutko położona, bo nie zasnę, a kawy równo jedna miarka i ani okruszyny więcej i moje poduszki na sofie muszą być równo ułożone i proszę na nich nóg nie kłaść!

Nie całuję co prawda Jezuska w stópki przed wyjściem z domu, ale ja po prostu nie mam Jezuska. A gdybym miała? A jak wracam po coś do domu, to zawsze mam przeczucie, że to kurcze dobrze nie wróży. I mam ochotę przysiąść na momencik.

Czarnych kotów przebiegających mi drogę nie wspomnę... Nie pluję przez lewe ramię, bo by mnie pewnie z miejsca do Rybnika powieźli, tak w myślach pluję tylko.

Nie jest chyba ze mną aż tak źle, bo nie robię kupy pod oknami jak pies. Chciaż znam takiego jednego, co zagroził właścicielce srającego na trawnik psa, że przyjdzie do niej do domu i zrobi kupę na dywanie. I wiecie co? Znając go, jest zdolny to zrobić.


Powód

8 lipca 2008

Jeden z powodów, dla których lubię lato - Czereśniacy!



I czekam na papierówki - takie zielone kwasieluchy, mniam!

Wspomnień czar wywołany przez Marcinuza


8 lipca 2008

Marcinuz napisał o Pearl Jam i koncercie w Spodku w 2000 roku.

I przypomniał mi tym samym koncert Faith No More z 1997 roku - też w Spodku.

Wstawiam klip z tej samej trasy koncertowej tyle, że z Phoenix. W Spodku panowie wystąpili również w garniakach,co wprawiło nas w tak zwany opad szczeny, ponieważ był to czas kraciastych koszul i martensów, a tu na scenie pojawili się eleganccy faceci w garniturach... po jakimś czasie pozbyli się co prawda marynarek, ale facet w garniturze jednak robi wrażenie...




A poniżej wersja studyjna Faith No More.




Bezwzględnie Faith No More jest moim najulubieńszym zespołem. I szkoda, że dokonania Mike'a Pattona poza zespołem już mnie tak nie eksajtują...

Zagadka: Czego Ola słuchać dziś będzie cały dzień? I czy sąsiedzi to wytrzymają?




No dobra


5 lipca 2008

Marcinuz i Kasztanu obnażyli swoje nerdowo-geekowe zwichnięcia, więc niech będzie, zrobię to i ja.

Otóż kiedy nadchodzi czas lenistwa urlopowego to bezczelnie czytam wszystkie powieści Agathy Christie (w kółko te same, bo z przyczyn obiektywnych nie powstają nowe), a także oglądam wszelkie adaptacje filmowe o Miss Marple i Herculesie Poirot (niektóre nudne jak flaki z olejem, ale nie zrażam się). Napisałam, że czytam bezczelnie, bo wsysają mnie te książki aż po szyję i sprawiają, że tracę kontakt ze światem zewnętrznym. Tak leżę sobie i czytam aż przeczytam...

Oglądam również Colombo, Kojaka, 07 zgłos się i.... Kryminalnych.

No, po prostu lubię takie klasycznie zbudowane kryminały- pokazują zbrodnię, a potem wpuszczają w ten cały bajzel detektywa z super mózgiem i on to wszystko raz dwa rozwiązuje.

Żebyście wiedzieli, jak ja zawsze czekam na ten urlop... I na to leżenie i czytanie....

Lubicie mnie jeszcze?

Proszszsz...


4 lipca 2008

Kupiłam lodówkę na bloga, bo tak gorąco jest i w ogóle. Postawiłam po prawej, pod czatem - idealne miejsce na lodówkę!

Do lodówki dodali magnesy - literki - można zostawiać wiadomości. Chwyta się taką literkę przyczepioną do zamrażarki (dolne drzwi), klika lewy klawisz myszy, przesuwa literkę na górne drzwi, przykleja i gotowe! Żeby literki zostały na dłużej trzeba kliknąć "save". W celu zrobienia miejsca - klika się "clear".

Ja to jestem, nie?

Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak!


4 lipca 2008

Jest cudownie, pada deszcz, a ja mogę zwalić moje lenistwo na niskie ciśnienie. :) Oj, jakie niskie dziś to ciśnienie.... Jakie strasznie niskie....

Wszyscy jadą w siną dal - do Egiptu, Norwegii, Chorwacji, Włoch i gdzie tam jeszcze oczy poniosą. Jedźcie, bawcie się, a ja odpocznę. A potem ja pojadę. A jak wrócę.... to gramy w domino!

A w tak zwanym międzyczasie ustalimy z kolegą Kasztanem scenariusze boliłódzkich produkcji, rozdzielimy role...

To się tańczy

3 lipca 2008




Niech się nauczą słów, melodii i kroków - będziemy tańczyć i śpiewać!

Bo w Niemcach to, ja, ....


3 lipca 2008

Robię sobie spokojnie zakupy, sami wiecie gdzie - w moim najulubieńszym supermarkecie.

W dziale z chemia gospodarczą (dla niewtajemniczonych, czyli nie kalających się pracami domowymi wyjaśniam, że jest to miejsce z proszkami do prania i takimi tam rzeczami) dłoń ma kieruje się w stronę płynu do prania o dźwięcznej niemieckojęzycznej nazwie, który kupuję zawsze, bez względu na panujące promocje cenowe.

Podchodzi do mnie pewna pani lat około 50.

Pewna pani: Niech pani weźmie ten płyn, opłaca się, w Tesco jest po 25 złotych.
Ja: Tak, tak, właśnie go biorę (Bożeeeeeeeeeeeee, zabierz tę panią ode mnie, mnie głowa boli po wczorajszych rozgrywkach mafijnych)
Pewna pani: Ja to zawsze go na tej giełdzie kupuję.
Ja: Tak , tak. (Na jakiej, k***a giełdzie ?!?)
Pewna pani: Ładniej pachnie ten z giełdy, bo oryginalny jest, z Niemiec.

No, ja, bo w Rajchu to taaaaaaakie tomaty i taaaaaaaaakie kokoty....

Ratunku....

A na wakacje jadę do Niemiec. Coś Wam przywieźć?

Wakacje :)


3 lipca 2008

Cudowny pierwszy dzień urlopu. Zrobiłam sobie kawę, odbieram pocztę, pierwsza wiadomość - powiadomienie od Kalendarza Google: "Na dziś nie zaplanowano żadnych zadań". Mmmmmm....jak to się dobrze czyta takie wiadomości!

Do wszystkich, którzy mają w planach wyjście do pubu, żeby sobie po prostu porozmawiać i napić się przy tym piwa - nie siadajcie obok sporej grupy, która gra w Mafię. Nie pogadacie - tak przy tym wrzeszczą, obrażają się, a niektórzy się nawet przesiadają na krzesło obok. Barwny opis całego zajścia znajdziecie tutaj.

Dzicz, paniedziejku! Idę się oddawać lenistwu...

?


1 lipca 2008

Dość skomplikowana jest sprawa mojej przynależności "etnicznej". W połowie jestem góralką (mama mojej mamy urodziła się w Nowym Sączu, ojciec mojej mamy - w Zakopanem. Poznali się i sporą część życia spędzili w Krakowie). Rodzice mojego ojca pochodzą ze wschodu. Moi rodzice poznali się w małym miasteczku na Ziemiach Odzyskanych. Tam mnie zmajstrowali w pewien wigilijny wieczór :). I tam mnie mama urodziła.

Kiedy miałam cztery lata moi rodzice przyjechali na Górny Śląsk. Czyli właściwie całe swoje życie spędziłam właśnie tu. Wszyscy, których znam, a pochodzą spoza Śląska twierdzą, że jestem hanyską z silnym akcentem tej "wieśniackiej" gwary. Rodowici Ślązacy twierdzą, że jestem gorol - nie godom, no może cos tam próbuję, ale tylko się ośmieszam.

Kto ja jestem, moi drodzy?

Nie czuję się gorolem, jestem przywiązana do Śląska bardzo. Mam sentyment do hałd, kopalni i familoków. I do tej cudnej godki. I nie chcę mieszkać nigdzie indziej niż tu.

W Wigilię wsuwam makówki.

Prezenty przynosi mi Dzieciątko i Zajączek.

Nie obchodzę imienin tylko urodziny.

Ani hanys ani gorol.... Takie nie wiadomo co... Dziwok!

Tępo w monitor


1 lipca 2008

Osłupienie.
Ogłupienie.
Matolęctwo.
Tępe spojrzenie.
Szkliste oczyska.
Iloraz inteligencji na granicy normy.
Ogryzanie pazura.
Zwiecha.
Nieumiejętność prawidłowego napisania wyrazu "please".
Smętne przeżuwanie.
Ogólny ból w całym człowieku.

Oto Ola na na 35 godzin i 9 minut przed urlopem...