Kronika weekendu

8 września 2008

Sobotnie wczesne popołudnie, popołudnie, wieczór i pół nocy spędziłam na wsi. Tzn. na przedmieściach, które kiedyś były wsią.

Od momentu przekroczenia bramy prowadzącej do ogrodu objawiało się moje wiejskie nieobycie. Najpierw wpadłam po kostki w śliwki, które sobie spokojnie opadały z drzewa na trawę i nikt się nimi nie martwił. Dla mnie, dziewczyny z blokowiska, zadziwiające było to, że nikt tych śliwek w słoiki nie pakuje, nie robi zapasów, nie próbuje być oszczędnym. Otóż nie, nikt tego nie robi, bo te śliwki będą tam i za rok i za 10 lat...

Potem dowiedziałam się o wszędobylskich długonogich pająkach. Brr...

A potem odwiedził nas w ogródku konik polny i czuł się tam jak u siebie... Brr...

A potem przyszedł kot sąsiada, położył się obok w trawie i podsłuchiwał nasze rozmowy. Tak jak sąsiadka, z tym że sąsiadka kamuflowała się za firanką...

Potem przekonałam się, że pies, nawet najmilszy, jeśli spędza życie w budzie, to nie potrafi dawać na zwołanie łapy i robić "siad".

Cenna lekcja to była dla mieszczucha takiego jak ja. Tylko głowa rano trochę bolała...

4 komentarze:

  1. Anonimowy10:17

    ojej, wpisałam komenta, ale nie wiem, pod którą notką, było o blogach małoletnich...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten kot to pewnie jakiś nadajnik miał. Ja bym od razu przegonił drania :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Bo ten kot to na pewno był z 'układu'. Z przodu miał podsłuch, a z tyłu nadajnik Radyja Maryja.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Marcinuz i Maciek - rzeczywiście, miał wygolone z deka futerko na grzbiecie, pewnie, żeby mu się ten nadajnik lepiej trzymał.

    @Batumi - Nie martw się, znajdę jakoś! :)

    OdpowiedzUsuń

A bardzo proszę, wyrzuć to z siebie.