Już za chwileczkę, już za momencik...


24 lipca 2007

Nie wiadomo kiedy skończył mi się urlop i jutro zasuwam do pracy. Hm... Z taką pewną nieśmiałością... bo przypuszczam, co mnie czeka. Zeszły rok był wyjątkowo ciężki, w tym ma być trochę lżej, bo sobie to asertywnie wytupałam u szefa mego. Pożyjemy, zobaczymy. Od października będę miała własny gabinet, niewiarygodne! Nie zobaczę już ja kolegi kerownika oddającego się dłubaniu w uszyskach specjanie w tym celu rozwiniętym spinaczem biurowym... Hura! Od jutra dostanę również swoją zastępczynię. Też hura!
Tymczasem, zupełnie jak dziecko z fobią szkolną w niedzielny wieczór, rozbolały mnie nerki (tak to jest jak się śpi z gołym tyłkiem w przeciągu). Idę więc zasiąść na ławce balkonowej i powygrzewać się trochę na słońcu.

No to, nerka! Tfu! Narka!

Ale inaczej nie da rady!


22 lipca 2007

Nie moje, znalazłam na Bashu, ale bardzo mi się spodobało, więc wklejam.

"X: Hehe, to patrz co na onecie piszą : Premier: rok, dwa i nie będzie śladu bezrobocia.
Y: e-e, do tego czasu chyba wszyscy nie dadzą rady wyjechać."

A może jednak dadzą radę, Polacy to bardzo zdolny naród i Premier w nas wierzy, nie rzucałby przecież słów na wiatr, nie?

Happy birthday!


21 lipca 2007

Niedawno mój blog skończył rok. W związku z tym dziękuję wszystkim tu zaglądającym, że zaglądają.


Home sweet home

21 lipca 2007

Po tygodnu spędzonym w cudnych, słonecznych i upalnych górach, wróciliśmy do domu. Podczas tych krótkich wakacji dowiedzieliśmy się, że:

1. nie należy za bardzo cieszyć się z tego, że w pensjonacie, w którym się zatrzymaliśmy naszymi sąsiadkami będą trzy urocze panie w wieku (mniej więcej) od 30 do 70 lat. Panie te nie przyjechały same, ale z resztą ferajny (też same kobity), które zamieszkały nad nami. Ojoj, nie wiecie nawet, jak takie panie potrafią się chichrać do białego rana i krzyczeć do siebie o świcie wymieniając poglądy czy warto wziąć ze sobą na wycieczkę pomidora, którego można by po drodze "przegryźć".

2. nie należy załatwiając sobie przed wyjazdem pokój mówić: "Nie ma łazienki w pokoju? To nic nie szkodzi, nie jedziemy się tam kąpać i pluskać w wannie całymi dniami!", bo może okazać się, że jedna toaleta i jeden prysznic na na 10 osób to stanowczo za mało.

3. nie należy cieszyć się, że pies tak spokojnie sobie leży, podczas gdy żłopiecie piwko ze swoją drugą połówką w czasie miejscowego festynu, bo może okazać się, że pieseczek wsuwa mrówki i piach i żwir i co tam jeszcze, a nad ranem zacznie to wszystko usuwać z żolądka drogą gębową. W pokoju. Britta pochłonęła około pół kilograma żwiru i przez następne dwa dni była smętna i nie do życia i usuwała żwir. Drogą gębową.

W ogóle były to wakacje fantastyczne! Zwłaszcza, że pierwsze od trzech lat.

Ale w domu najlepiej...

Oj, głupia ty, głupia ty.......


11 lipca 2007

Kręci mi się w głowie... próbuję zrozumieć o co się rozchodzi, ale moja mała główka nie jest w stanie objąć tego co wyrabia się od weekendu w tym kraju. Mam nadzieję, że wszyscy są na kokainowym haju dzięki dostawom pana Piłki, bo to nie może się dziać naprawdę i na trzeźwo.

Ponieważ znam powiedzenie, które mówi, że nadzieja matką głupich, wyjeżdżam na zasłużone wakacje. Jak wrócę za 10 dni, to może już im przejdzie ;/

Młodzież przyszłością narodu :)


8 lipca 2007

Przeczytałam sobie kilkaset wpisów na pewnym forum, których autorzy przytaczają wypowiedzi swoich dzieci. Oto, jakie wnioski wysnułam po przeczytaniu owych wniosków:

1. wyrośnie nam przynajmniej jeden rekin show businessu, twarda będzie z niego sztuka, będzie wiedział, że żeby zarobić, trzeba nieco pocierpieć:

"Nieopodal naszego domu otwarto sklep ze strojami ślubnymi. Jednak zanim to nastąpiło właściciel przez 2 tygodnie przeprowadzał remont, a na wystawie stały dwa gołe manekiny "pci żęskiej". Sklep był po drodze do przedszkola i mój pięcioletni synek codziennie przyglądał się tej wystawie. Pewnego dnia odprowadzam go jak zwykle, a na wystawie stoją te manekiny przystrojone w piękne ślubne suknie. Synek mówi: Tak długo musiały stać gołe, ale się opłaciło. Wychodzą za mąż."

2. wyrośnie nam jedna mieszkanka Matrixa, pogrążona w wiecznej filozoficznej zadumie:

"Chciałam żeby moja Basia przed pójściem do przedszkola nauczyła się samodzielnie jeść. Koszmar - jadła całymi godzinami. Ja mówiłam do niej: "Basia, jedz. Basia, bo wszystko wystygnie. Basia, weź łyżkę i jedz.." a Basia: ŁYŻKA NIE ISTNIEJE"

3. wyrośnie nam jeden uzależniony od mediów, z nich jedynie czerpiący wiedzę o otaczającym świecie i im jedynie ufający:

"Mój synek miał 2 latka. Święta Bożego Narodzenia, uroczysta msza, tuż po komunii organista delikatnie gra "Cicha noc, święta noc..." Kubuś słysząc to, drze się rozradowany: Mamo, mamo, to ta piosenka z reklamy!!!"

4. wyrośnie nam jeden prawnik:

"Kupiliśmy działkę za miastem i przyjechaliśmy tam kiedyś z przyjacielem naszego syna Łukaszkiem (lat ok. 7). Chłopcy znaleźli krowi placek. Łukaszek po chwili dyskusji: "Jakim prawem ta krowa nasrała na wasze pole?!"

5. wyrośnie nam jedna artystka hip-hopowa:

"Moje dziecko (4.5 l) zjadło pół talerza zupki i mówi, że już nie może. Próbuję się licytować i mówię: "zjedz jeszcze parę łyżek" a ona na to w płacz i mówi: "ale ja CZUJĘ że już nie mogę, a ty nie CZUJESZ mojej CZUJNOŚCI, to nie wiesz jak ja CZUJĘ !!" resztę zupki jej darowałam..."
6. wyrośnie nam miłośnik zwierząt, nawet tych martwych:

"Poszłam kiedyś do kościola z moim niespełna rocznym synkiem. Ciagle się wiercił, odwracał, stawał na ławce. Kilkuminutowa cisza, a następnie głosno: hau hau hau hau. Odwracam się, a synek głaszcze panią w pięknym futrze."

7. wyrośnie nam zagorzały wyznawca jedynie słusznej religii:

"Kuzyni wychodzą z rodzinnej imprezy. Ktoś mówi do Krzysia (chyba miał z 3 albo 4 lata): Krzysiu , POŻEGNAJ się z Karolinką! Krzyś na to: " W IMIĘ OJCA , I SYNA..."

8. wyrośnie nam wielbiciel własnego ciała, a zwłaszcza jednego organu:

"Kuzynka ma 2,5 letniego synka Maciusia, w pewnym momencie zauważyla, że synek zainteresowal się własnym "ptaszkiem", ogląda go , dotyka. Kuzynka mowi :" Maciuś, no co? To twoj siusiak", na co jej synek z takim rozmarzonym uśmiechem gładzi się po owym siusiaku i mówi z błogością w głosie "Koooochany..."

9. wyrośnie nam mężczyzna wierzący w absolutne równouprawnienie płci:

"Bawiliśmy się na przystanku pełnym ludzi w przechodzenie przez murek. W pewnym momencie potknęłam się, a Antoś troskliwie: - Mamusiu, nie zabolały cię jądra?"
10. wyrosną nam obywatele spędzający cały wolny czas w Internecie:

"Mój syn, kiedy chce temu, co mówi, nadać kategoryczny ton, mówi: KONIEC, KROPKA, PE EL." "Natomiast moja córcia (3,5), kiedy siedzę i coś piszę (i to nie na komputerze!) mówi zirytowanym głosikiem: "MAMA, ZRZUĆ TO NA PASEK I CHODŹ SIĘ WRESZCIE ZE MNĄ BAWIĆ".

11. wyrośnie nam obywatelka przekonana, że wszystko i wszyscy najważniejsi i najwięksi pochodzą z Polski:

"Mamusiu, czy naprawdę Pan Bóg jest Polakiem?"

12. wyrośnie nam klient, który wymaga:

"Urodź mi brata!" - mówi 4 letni Staś. "Kiedy?"- pytam. "Dzis wieczorem. " - pada poważna odpowiedź."


Myślę, że będziemy mieć bardzo fajne społeczeństwo za jakieś 15-20 lat. Zróżnicowane.







Stół z powyłamywanymi nogami :)


5 lipca 2007

Wczoraj trafiłam na bloga, którego pięcioletnie (!) archiwum przeczytałam za jednym zamachem (a mało tego nie było, wierzcie!). Blog zalinkowany jest po prawej stronie jako "W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie". Opisując go w wielkim skrócie powiem, że poświęcony jest nauce języka polskiego jako języka obcego. Autorka publikuje w nim fragmenty prowadzonych przez siebie lekcji języka polskiego, podczas których obcokrajowcy wykazali się szczególną kreatywnością w podejściu do naszej pięknej polszczyzny. Z przytoczonych przykładów najbardziej spodobały mi się: "W czym mogę ratunku?", "Lubię kurczego." oraz Kubuś marchewski (długo zastanawiałam się co to za postać ów Kubuś, w przypisie odnalazłam wskazówkę, że chodzi o napój marchewkowy!)

Blog ten przypomniał mi o tym, w jaki sposób językiem polskim posługują się nasi zagraniczni koledzy z pracy :). Ktoś jeszcze pamięta treść SMSa, którego dostałam od Iana: "Ola, czy mam zajęcy na sobota*?", albo prośbę tegoż samego o "nanóżki**" skierowaną do Aguliny?
Uwielbiam sposób, w jaki znani mi obcokrajowcy "walczą" z naszym językiem i zawsze, ale to zawsze rozczulają mnie ich bohaterskie próby wymówienia wyrazu "zszywacz". :P
Miałam kiedyś znajomego Anglika, który na pytanie: "William, dlaczego nie przyjechała twoja mama?" odpowiedział: "Bo ma problemy z zapleczem.***"
Nie wspomnę Paula, który mając ochotę na kurczaka w KFC, bierze ze sobą w owo miejsce swoją kilkuletnią córeczkę, bo nie jest w stanie wymówić wyrazu "skrzydełka".

Za każdą próbę używania języka polskiego, respect, guys!

Bo, jak mawiał poeta, polska język, trudna język!

*czy mam zajęcia w sobotę
**nożyczki
***z plecami

O młodzieży ciąg dalszy


2 lipca 2007
W poprzednim wpisie opisałam moją wizję młodocianych kradnących naręcza arbuzów. Chciałabym kontynuować temat młodzieży "młodszej". Otóż czasami przeszukuję blogi w sieci szukając czegoś interesującego, bo jestem typem "podglądacza" i czytanie blogów sprawia mi frajdę. Natknęłam się na taki oto wpis latorośli płci żeńskiej:

"Sorki że tyle niepisałam ale wiecie wakacje kiedy bylo zakończenie roku to widziałam tygryska on jest kochany ale szkoda żę już jest w pierwszej gimnazjum bo ja go KOCHAM !!!! A przez reszte dni byłam na placu z koleżankami.Ale wczoraj było najlepiej dowiedziałam sie jak nazywaja sie takie fajne synki ale mam do nich przezwiska czarny , OKULAREK , wczoraj ich kolega szedł a jamu powiedziałam żeby ich przyprowadzil ale niestety ich niebyło;( pózniej dam wam foty~!!!!"

i tytułem wyjaśnienia: "Wiecie nazywam sie Patrycja mam 12 lat Nienawidze Billa z Tokio Hotel i całej załogi Ale za to kocham Nowego z" Skazany na śmierć "i" Richiego" Chrisa i mojego koleżki z 6c Tygryska. i troche dominika.'

Wow, niezłe, niezłe, wszystko na jednym wydechu: miłość do Tygryska, początek wakacji, plac i fajne synki. To ci piękny wiek, 12 lat... Mmmmm.....I można bezkarnie kochać czterech chlopaków naraz! Uff... Gdzie te czasy :)

Citrullus vulgaris rulez

2 lipca 2007

Postanowiłam dziś zakupić sobie dużo różnych owoców. W tym celu udałam się do pobliskiego supermarketu. I cóż się okazało? Że najtańszymi owocami dotępnymi obecnie na rynku polskim nie są wcale nasze ukochane truskawki, czereśnie czy chociażby jabłka. Owoce te pamiętam z dzieciństwa, rosną na prawie każdej polskiej działce, w wielu ogródkach! Jakiż to owoc jest więc obecnie (i pewnie nie zmieni się to przez długie letnie miesiące) najtańszy? Odpowiedź brzmi: arbuz!
Ach i już oczami wyobraźni widzę te dzieci współczesne, które podczas wakacyjnej beztroski udają się na pobliskie działki i ukradkiem zrywają ogrodnikom-amatorom naręcze (kiście?) arbuzów, garściami chowają je w kieszeniach i fruuu.... skaczą przez płot i dalej w długą, żeby nie dopadł ich rozwścieczony działkowicz!

Dziwny jest teeeeeeeeeeeeen....kraj.......