I'm still alive


31 sierpnia 2009
Nie piszę, bo nie mam czasu. Jak mam czas, to nie mam siły.

Zajmuję się zawodowo szczerzeniem kłów i klepaniem w komputer. Jest fajnie.

Na długopisie da się zasnąć. Sprawdzałam.

Doris charczy jak ta pani z tego horroru, co ją w domu utopili razem z dzieckiem, ale Doris nie pamięta tytułu.

Wieczorem jak wracam z pracy to jest ciemno.


Szybko


25 sierpnia 2009

Zasuwamy aż miło.

Pod koniec dnia mamy głupawkę, śpiewamy, mruczymy, a ja nawet zainscenizowałam sztukę pt. "Jeżu" z wykorzystaniem prawdziwych jabłek na własnym grzbiecie.

Relacja obrazkowa w sobotniej fiesty u AniKa jest tu.

I, Robot :)


23 sierpnia 2009

Jestem tak nażarta wczorajsza pizzą, że chyba dziś nic nie będę już jadła.

Nowa gra, którą zapodał nam Kasztanu obnażyła nasze umiejętności przekazywania informacji, rozróżniania prawej i lewej strony, góry i dołu oraz ogólną giętkość ciała.

Pograliśmy w domino. Przegrany musiał zjeść dodatkowy kawałek pizzy. W ten sposób nie zostały resztki. Niemal pękłam.

Najlepiej wyszedł nam udział w konkursie muzycznym, szczególnie część mruczana. Chociaż dziewczyńskie chórki też były niczego sobie.

Jak Doris dośle zdjęcia to opublikuję. Albo nie.

Siła Internetu jest porażająca, jak się wczoraj przekonałam.

Rzeźnia


19 sierpnia 2009

Nastał ten czas w pracy, który nazywamy Rzeźnią.

Pracujemy po 150 godzin na dobę. W nocy śpimy po 15 minut.* Prezentujemy uzębienie i udzielamy odpowiedzi na wszelkie pytania.

Ech, byle do wakacji...

*tak przynajmniej się czujemy

Buraky


17 siepnia 2009

Do grona sąsiadów klatkowych dołączyli Buracy.

Buracy odznaczają się tym, że nie mówią do siebie tylko wciąż na siebie wrzeszczą - zupełnie tak, jakby się nienawidzili.

Buracy najprawdopodobniej pochodzą z jakiegoś dalekiego kraju, bo prawie wcale nie używają polskich wyrazów tylko posługują się łaciną. Nie tą kościelna, nie tą medyczną, tą kuchenną raczej. Stosunek wyrazów łacińskich do polskich w zdaniu wynosi 8:1.

Buracy używaja łaciny z dumą o każdej porze dnia i nocy (ze wskazaniem na noc) - głośno i dobitnie. Najulubieńsze pory Buraków do dosadnego prezentowania łaciny to godziny 3 w nocy i 6 rano.

Buracy to młode małżeństwo z dwójką dzieci. Ratunku. Niech oni wracają na swoja planetę. Ja nie chcę ich słuchać.

Poza tym muszki owocówki som gupie.

Takie tam


16 sierpnia 2009

I po weekendzie. Cóż za odkrywczy początek notki.

W związku z pojawieniem się w pracy kijka i totalną nieobecnością marchewki (tej nigdy nie było, więc jej brak jakoś nie dziwi) postanowiłam wprowadzić w życie pewne pewne zmiany.

I tak, poza godzinami pracy (skrzętnie mi wyznaczonymi, co pozbawia mnie elastyczności w działaniu, ale co mi tam) zajmuję się sprawami tylko i wyłącznie związanymi z moim życiem prywatnym. W czasie, kiedy jestem poza fabryką, nie zaprzątają mnie w żaden sposób sprawy zawodowe - nawet przez sekundę. Wielka zmiana w porównaniu do lat ubiegłych, wymuszona przez tzw. siły wyższe i demotywujące.

Poza tym w weekend przekonałam się, że dla podłogi najlepsza jest zwykła pasta, którą potem trzeba własnoręcznie lub własnonożnie wyfroterować. Takie oldschoolowe miałam zajęcie przy niedzieli. Fajnie było.

No i jeszcze Wam napiszę, że mam takiego fikusa, co to nie ma chłopak szczęścia w życiu. Najpierw obżarła go Britta, potem znów obżarła go Britta, a jak juz troszkę chłopina odżył, to go powycinała wielka gruba zielona gąsienica. Ale on się nie podda, znów się podniesie. Britta musi miec co obgryzać, nie?

I znów jestem słomiana, tak na marginesie napomknę. Do następnej niedzieli.

A więc

15 sierpnia 2009

A więc, nie zaczyna się zdania od "a więc".

A więc odzyskałam balkon. Co prawda doprowadzenie mieszkania do stanu używalności pewnie zajmie mi 146 dni, ale i tak jestem szczęśliwa.

Jeszcze bardziej szczęśliwa jest Britta, która okupuje balkon i znów się opala.

Dzięki wszystkim za wsparcie. Bez niego powiesiłabym się już w drugim dniu remontu, a w sumie tych dni było równo 30. W tym czasie Załoga Dżi się zadomowiła i wypiła hektolitry kawy.

Balkon jest teraz najpiękniejsza częścią mieszkania.

Nie obyło się oczywiście bez strat. Śmierć poniosły moje "białe" róże - może to i lepiej, bo były paskudne, a sama z siebie bym się ich nie pozbyła, nie miałabym serca ich wyrzucić.

Załoga Dżi zajechała mi również miotłę, mopa, szufelkę i zmiotkę. Jutro czas na zakupy.

Podłoga w pokoju po pięciokrotnym umyciu nadal pokryta jest pyłem, ale mam nadzieję, że po dwudziestym razie dojdzie do siebie.

Idę sobie posiedzieć na ławce.


Odzyskać mieszkanie po remoncie to jak odzyskać swoje dawne życie.

Konkurs - rozwiązanie

14 sierpnia 2009

Balkon odzyskany!

Konkurs wygrał Marcinuz.

Konkurs NIE był ustawiony.

Jutro zdjęcia z balkonu.

Marcinuz, czy nagrodę mogę przekazać osobiście na imprezie u AniKa?

Jestem przeszczęśliwa!

Deszcze niespokojne


11 sierpnia 2009

Dla zainteresowanych konkursem - jeszcze nie jest zakończony. Płytki co prawda leżą, barierka niby jest, ale to jeszcze nie koniec. Niech mnie ktoś przytuuuuuli!

Tak poza tym to szwedzka Suzi była zachwycona imprezą z Polakami, bo "ludzie ze sobą rozmawiali i nikt się nie porzygał".

Polska Pany, nie?

Na imprezie była Kropka z Zosią (jeszcze two in one) i wlały Kasztanowi za wykręcanie palców (Kropce, Kropce, nie Zosi).

Podobno Kasztanu przywalił Martce z misia. W ferworze zabawy.

Teraz prywata:

Kubku masz to na piśmie - zawsze możesz wrócić, choć mam nadzieję, że nie będziesz nigdy musiała :) Girl Power!

Balkonu mi sie chce!

6 sierpnia 2009

Remont dobiega powoli końca, ale konkurs nadal trwa.

W wolnych chwilach tak sobie z Doris fisiujemy.


Dobrze, że nie mamy tego w pracy, nie?

Farmacja


4 sierpnia 2009

W kwestii balkonu - zaległy na nim płytki! To jeszcze nie koniec - jeszcze cokoliki, fugowanie, odmalowanie kawałka ściany i najgorsze - wciągnięcie super ciężkiej barierki i zamontowanie jej.

Tak więc konkurs trwa nadal.

W pracy troszkę zamieniłyśmy się z Gretkiem w aptekarki - precyzyjnie odmierzany. I notujemy. Wszystko po to, żeby uniknąć rozczarowań w czerwcu - chcemy dokładnie rozliczać się z tego, co robimy.

Mniej miejsca zostało nam na działania spontaniczne i na elastyczność, ale jest to cena, jaką ponosimy za rozrastanie się firmy, w której pracujemy.

Produkujemy codziennie tzw. dupochrony.

Nie narzekam, wcale nie muszę tam pracować. Ale pracuję, bo jest tam Banda.

Tak se


3 sierpnia 2009

Nie piszę tu od kilku dni, bo co to kogo obchodzi, że nadal nie mam balkonu, nie? Gdybym miała balkon, to by było o czym pisać, a tak? Bez sensu. Nudne.

No więc nie mam balkonu. Dziś popaprali takim czymś i to schnie. A w sobotę wnieśli miliard paczek płytek. Ładnych.

Hm, ponoć jutro mają je zacząć kłaść. Te płytki. Nie napalam się zbytnio. Na luzie to biorę.

Żeby jutro zaczęli kłaść, żeby jutro zaczęli kłaść, żeby... Luźna jestem. Luuuuuuz.

W sobotę byliśmy w Żywcu. Tej miejscowości, a nie pubie w Tychach. W Żywcu piliśmy Żywca. I jedliśmy oscypki, które nazywały się serki. Bo teraz nie na wszystkie na serki wolno mówić oscypki. Bardzo dobre były te oscyp... przepraszam - serki.

W Żywcu piliśmy też Martini Bianco. Również niczego sobie. Szczególne działanie na organizm ludzki ma takie Martini w wysokich temperaturach.

W Żywcu oglądaliśmy górali, obrusy, piszczałki, świątki i kierpce. Baranich skór nie było i dobrze, bo Britta na nie szczeka. A z natury jest nieszczekliwa, bo husky sobie jęzorów nie strzępią po próżnicy. No chyba, że na baranią skórę.

Jedna góralka tak głośno śpiewała, że wydawało nam się, że mikrofon był zbędny.

Poza tym zaczęła mi się praca. A w pracy, jak to w pracy, praca.

Gretchen pobiła rekord rekordów w szybkości wysyłania maila - po dokładnie 13 miesiącach (tak - trzynastu) dotarły do mnie zdjęcia z Łodzi! Alleluja! Wstawię, jak się wygrzebię z górali. Zdjęcia z panieńskiego Karolca muszę dość mocno ocenzurować.

To tyle ode mnie na dziś.

Wieczór mam zajęty, bo zostało tam w butelce trochę tego Martini.

Konkurs trwa nadal.

Po przeczytaniu komentarzy z poprzedniego posta stwierdzam, że wirtualny świat jest bardzo mały.