26 maja 2012

Jak cudownie jest móc poznawać ludzi z całego świata.

Wczoraj przyszedł czas na Rumunię. 

Cudowny wieczór! 

10 maja 2012

Ciekawe czemu niektórzy (panie w kasach na dworcu, panie rejestratorki w przychodniach, panie na poczcie dla przykładu) nigdy się nie uśmiechają?

Może pękają im kąciki ust, gdy je rozciągną w uśmiechu?

Witaminy na to pomagają, czyżby nie wiedziały?

Może trzeba im powiedzieć?

10 maja 2012

Czas zasuwa, nie powiem, że nie.

Omówiłam to zagadnienie z koleżanką z pracy i stwierdziłyśmy zgodnie, że tempo w jakim zmieniają się ekspozycje w hipermarketach, trochę nas przytłacza.

Ale, ponieważ nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło doszłyśmy do wniosku, że te ekspozycje pozwalają ustalić (w razie wątpliwości) jaki jest właśnie dzień. 

Przydatne!

4 maja 2012

Fucking fuck.

Smutno i źle :(




4 maja 2012

Pojechaliśmy sobie na dwa dni do Zakopanego, żeby spotkać się i pogadać trochę ze znajomymi z Krainy Wielkich Jezior.

Tatry piękne, Krupówki zatłoczone, na szczęście spędziliśmy tam jedynie kilkanaście minut.










1 maja 2012

Przez kilka dni było upalne lato z temperaturą dochodzącą do +30 stopni.

A zaraz będzie burza, a przynajmniej deszcz.

A jutro jadę do Zakopanego.

1 maja 2012

Poza wieloma atrakcjami w postaci imprez i zakupów zostałam zaproszona to restauracji Rhodes 24, z której jest taki oto widok na City.

1 maja 2012

Ponieważ już się nieco ogarnęłam, mogę napisać, że nie było mnie tu, bo po pierwsze nie miałam czasu, a po drugie trochę mi się nie chciało.

Wielkanoc spędziliśmy w Londynie w bardzo międzynarodowym towarzystwie i było po prostu fantastycznie.

Za namową Magdy, która nie mogła polecieć na święta do domu, przygotowałyśmy Easter lunch po polsku - z wizytą w polskim kościele (chciałam tego uniknąć, ale Magda musiała przesłać babci dowody w postaci zdjęć, że żyje według tradycji, a ludziom w potrzebie się nie odmawia, zatem poszłam). W koszyku (nie, nie koszyczku, w Londynie można kupić jedynie ogromne kosze w sklepach ogrodniczych, a nasz był najmniejszy, jaki udało nam się znaleźć) oprócz pisanek w ilości hurtowej, kiełbasy i chleba prosto z Polski, znalazła się mini flaszka Jaegemeistera, ale o tym sza! Był to angielski wkład w polską tradycję.

Przed wizytą w kościele od rana gotowałam żurek.

Lunch udał się fantastycznie, żurek został zjedzony przez Anglików, Australijczyka i Włocha, a cała impreza zakończyła się nad ranem u sąsiadów i dlatego też niedzielny obiad u rodziców naszego angielskiego przyjaciela przebiegał w dość sennej atmosferze.




To był dopiero pierwszy dzień z ośmiu, które spędziłam poza domem.