31 grudnia 2010

Nieco niepokoi mnie gmeranie przy OFE i ZUSie.

Od stycznia zaczynam odkładać pieniądze również do skarpety, tak na wszelki wypadek, bo obawiam się, że po 40 latach ciężkiej pracy będzie mnie stać jedynie na suche bułki.

30 grudnia 2010

Czy poczta zgubiła prezenty, które wysłałam do Brazylii, czy tylko spowolniła tempo z powodu śniegu i mrozu?

Mam nadzieję, że to drugie.

28 grudnia 2010


 

Po plotkowym spotkaniu z koleżankami człowiek wie już wszystko. Szczególnie o facetach. I o zmywarkach. I o tuszach do rzęs. I o mieszkaniach. I o świętach.


 

I o tym ile piwa można w siebie wlać i ile jedzenia pochłonąć.


 

Rano wie, jak boli głowa. Nie za bardzo, ale zawsze.

Ale było fajnie!

27 grudnia 2010

Nie lubię czuć się przejedzona.

Zatem od dziś jem niewiele, ciut ciut, tyle co kot napłakał.

Za oknem mroźno i słonecznie, a popołudniu plotki.

Żyć, nie umierać!

24 grudnia 2010

Wszystkiego najlepszego dla wszystkich!

Sobie życzę spokoju i czasu na odpoczynek, którego jak niczego innego naprawdę potrzebuję.

Życzę sobie też, żebym zaczęła znów tu pisać od czasu do czasu, a nie tylko czytać co inni piszą.

Bo to niegrzecznie mieć bloga i nie pisać.

To ja spadam przelecieć się na mopie ostatni raz w tym tygodniu.

Wszystkiego pysznego i żeby Was brzuchy i głowy rano nie bolały!

4 grudnia 2010

Pozdrawiam z mlecznej krainy, w której wszystko jest białe niebo, ziemia i to co pomiędzy też.

Jest śnieżnie, jest zimno, jest ładnie.

Na nic nie mam czasu. Czekam na Boże Narodzenie, "coby se dychnąć".

6 listopada 2010

Jeżeli kobiety mówią o swoich facetach jak o małych dzieciach, to trochę tracę do tych facetów szacunek, chociaż w większości przypadków to strasznie fajne chłopaki (wiek bez znaczenia).

Są na tym świecie kobiety, które wciąż na swoich mężów, narzeczonych, chłopaków, partnerów narzekają.

Ciężko się tego słucha.

31 października 2010

Wczoraj postanowiliśmy uczcić to okropne komercyjne satanistyczne święto Helołin i zapodaliśmy sobie dwa filmy typu horror.

Jeżu słodki, co za dzieła, co za dzieła! Krew z ketchupu, flaki, zombiaki i kościotrupy w hełmach. No i oczywiście piła łańcuchowa. Niezapomniane przeżycia podlane wódką i winem. I naszymi komentarzami.

Fajny wieczór, a łeb to myślałam, że mi rano pęknie.


31 października 2010

No i nie piszę już tu prawie wcale. Nie wiem dlaczego , jakoś tak wyszło. Nie dlatego, że nic się nie dzieje, bo dzieje się naprawdę sporo, ale nie mogę się zebrać, żeby coś napisać.

 
Tak czy inaczej, obiecałam sobie, że to się zmieni i że postaram się pisać coś od czasu do czasu.
17 października 2010

Spotkania plotkarskie przy winie, w których udział brać mogą jedynie dziewczyny są FAJNE. Nawet bardzo.

Zasadniczo i pobieżnie omówiłyśmy wszystko. Wszyściusieńko.

Dziś oddaję się umiarkowanemu lenistwu połączonemu z pracami domowymi.

No i zostało mi półtorej butelki wina z wczoraj, bo niewłaściwie oszacowałam ilość potrzebnego alkoholu. Wróć. Ja oszacowałam dobrze, ale panna Zofia zapadła na katar i jej matka nie brała udziału w degustacji win, a Martka poleciała pić wódkę z chłopakami, więc na koniec odmówiła kolejnej lampy (tak lampy nie lampki, mam gigantyczne kieliszki) wina.

A ja zasnęłam w objęciach Tekturowego, który zjawił się ni z tego ni z owego w okolicach godziny 21.30.
16 października 2010

Kurde, ale rano zimno jest, co? Niezbyt mi się to podoba, ale nie narzekam za bardzo.

W pracy powróciłam do "regularności" - pracuję w przewidywalnych godzinach i wracam do domu ciemną nocą. Też nie narzekam za bardzo.

A w soboty dorabiam sobie "na boku". Czyli w domu. I to mnie cieszy. Więc tym bardziej nie narzekam.


3 października 2010

I kolejny tydzień za mną.

Najpierw byłam chora ze zmęczenia. Odżywiłam się, odespałam i wróciłam do żywych.

Poza tym pracowałam, pracowałam i pracowałam.

To tyle o moim interesującym życiu.
26 września 2010

W tak zwanym międzyczasie miałam urodziny.

Dostałam z tej okazji więcej, niż mogłam się spodziewać.

I nie mam na myśli materialnych prezentów, bo te oczywiście cieszą, ale największą radość sprawiły mi różne niespodzianki. A było ich trochę.

Najpierw Martka zaatakowała mnie tortem, który cichaczem zostawiła pod moimi drzwiami.

Potem z Sao Paulo zadzwonił Filipe, mój najfajniejszy na świecie kuzyn.

Potem miała być niespodzianka, którą położyłam przez swoją asertywność - przepraszam jeszcze raz :).

Wczoraj był konkurs, który musiałam wygrać, żeby dostać prezent - nie wygrałam, ale prezent dostałam i tak - wiklinowy koszyk, a w nim: kiełbasę zwyczajną, słoik papryki konserwowej, konserwę tyrolską, seler naciowy i tackę włoszczyzny.

A potem zamówiliśmy pizzę i pan dostawca razem z pizzą przyniósł prezent właściwy. Oprócz napiwku dostał siarczystego buziaka w policzek.

A potem jeszcze dostałam kartkę z życzeniami.

I prezentację w Powerpoincie na swój temat.

Oraz dyplom ukończenia Wyższej Szkoły Rybologii.

Dzięęęęęęęęęęęęęęęęę- kuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu- jęęęęęęęęęęęęęęę!
26 września 2010

Działo się w ostatnich tygodniach wiele.

W pracy było stresująco, robiłam to, co do mnie nie należy i chyba udało nam się dość poważny problem 'ogarnąć'. Powisiałam na telefonie, napisałam hurtową ilość maili, porozmawiałam, z kim się dało, osobiście.

Zmęczyło mnie to.


23 września 2010

Nie piszę.

Dzieje się bardzo dużo, a ja nie piszę.

Ale się zbieram w sobie, żeby napisać.

Ale to nie dziś.

Dziś idę spać.
16 września 2010

Dotychczas myślałam, ze różne dziwne i śmieszne (nie mylić z zabawne) rzeczy, które dzieją się w moim miejscu pracy, dostrzegane są jedynie przez pracowników.

Otóż, jak się dziś okazało, nie.

Klienci też są spostrzegawczy.

Z tego powodu nie mogę przestać się śmiać. A pracę skończyłam 5 godzin temu.

Scena jak z "Dyzmy".
15 września 2010

Tym razem nie piszę, bo jestem zmęczona. Za dużo używam w pracy komputera. Tak dużo, że nie chce mi się włączać swojego w domu.

Poza tym żyję.

Mam pincet siniaków.


31 sierpnia 2010

Pada deszcz.

Wieje wiatr.

Jest zimno.

Na Kasprowym 10 cm śniegu.

Przez osiem godzin dziennie jestem miła, uśmiechnięta i kompetentna.

Wieczorami żłopię piwsko, żeby odreagować.

JA CHCĘ WAKACJE!

27 sierpnia 2010

Zmęczenie i głupawka dopadły nas w tym roku już 27 sierpnia. Wcześniej niż w zeszłym.

Nie chcę myśleć co będzie dalej.

26 sierpnia 2010

Wierzę w równowagę. W balans. W to, że nic nie ginie. Że każdy dobry uczynek do nas powróci. Zły też.

Znam osobę, która zawsze powtarzała, że ważne jest dla niej tylko jej własne zdanie, nikogo nie słucha, nikim się nie przejmuje. Ważna jest tylko ona sama.

Dziś zabolało ją, że ktoś o niej nie pomyślał. Fukała i prychała, że jak tak można.

Równowaga.

Dostajesz tyle ile dajesz.
25 sierpnia 2010

Wieśniak to cecha charakteru.

O, jakże dobrze o tym wiem.
25 sierpnia 2010

Życie stawia przed nami wciąż nowe zadania. Rzekłam. Jakże odkrywczo i oryginalnie.

W pracy stawia tych nowych zadań najwięcej, zrzucając na mnie i na Gretka, jako na dwie najbardziej doświadczone różne różności. I byłoby ogólnie rzecz biorąc fajowo, gdyby nie fakt, że zaczyna nam już od tego bić na dekiel. Bo człowiek, choćby nie wiem jak doświadczony i obeznany z tym, co robi, ma ograniczone możliwości w ciągu tych ośmiu (niech będzie, że ośmiu) godzin, które spędza w biurze.

Tak więc sezon na udawanie jeża noszącego na grzbiecie jabłka i śliwki (w moim wykonaniu) uważam za otwarty.

To dopiero początek.
24 sierpnia 2010

Praca w pracy wre.

Są jednak tacy, którzy za wiele nie pracują, za to prowadzą śledztwo mające na celu wyjaśnienie bardzo tajemniczej sprawy: dlaczego Ola (i nie tylko ona) chodzi robić siku własnie do TEJ toalety, a niej do INNEJ.

Coś czuję, że jutro nastąpi ciąg dalszy dochodzenia, bo z nudów trzeba się czymś zająć.


16 sierpnia 2010

W pracy nadal mam przestój. Dłubię w nosie zapamiętale.

Muszę uważać, bo jeszcze se oko wypchnę przy tym dłubaniu.

Ponoć w środę ma się to nareszcie skończyć.

Oby.
16 sierpnia 2010

Bardzo ucieszyłam się, naiwna, kiedy usłyszałam od Tekturowego, że mam wybrać zmywarkę. Taką, jaka mi się spodoba. I nie muszę być bardzo oszczędna.

-Hurrrrra, huuuuuuura, huraaaaaaaaaaaa! - krzyczałam. - Tralalalala! - śpiewałam z radości.

Po czym zaczęłam robić tzw. risercz. I mi mina z deka zrzedła, jak to mawiają. Ponieważ po odrzuceniu tych, których nie chciałam na pewno, zostało mi do wyboru 15 modeli. 15! Osiołkowi w żłoby dano. Iii-haaa!

W sobotę (po dwutygodniowym riserczu) postanowiłam zweryfikować poszukiwania wirtualne i porównać je z tym co oferuje prawdziwa rzeczywistość. W sklepie, którego nazwy przez litość nie wymienię, a którego od soboty 14 sierpnia 2010 od godz. 12.00 nie polecam nikomu, na szczęście stały tylko 3, które mnie zainteresowały. W tym jedna szpetna jak nie wiem co.

Po dokonaniu tzw. obluku tu i tam poszłam do domu, bo pan, który mnie obsługiwał był nie za fajowy i ogólnie miał już weekend i mnie w przysłowiowej dupie.

Zahaczyłam po drodze o jeszcze jeden sklep, który miał kosmiczne ceny i podreptałam do chatynki mej ubożuchnej. A tam wyguglałam ów model, który mnie zainteresował i znalazłam go taniej w jednym takim sklepie internetowym. Razem z transportem i wniesieniem. Zamówiłam w sobotę popołudniu, a dziś o 9.00 rano miła pani spytała mnie przez telefon czy mogą dziś przywieźć.

I otóż ją wiozą.

Zna ktoś fajnego hydraulika?
12 sierpnia 2010

Siedzę w pracy utknięta w martwym punkcie.

Praca w "drużynie" jest trudna, jeżeli nie wszyscy jej członkowie pracują tak samo intensywnie i mniej więcej w tym samym tempie.

Wczoraj znalazłam sobie zajęcie na cztery godziny, pozostałe cztery spędziłam na robieniu głupot.

Dziś marnuję czas już szóstą godzinę z kolei.

Dłużej tak nie dam rady i być może jutro zdechnę z nudów.

Ratunku!
8 sierpnia 2010

To był tydzień, który obfitował w wydarzenia.

Bo po pierwsze i najważniejsze, we wtorek wieczorem ten świat powitała Patrycja, z czego wszyscy bardzo się ucieszyliśmy. Czekamy na to aż Agul trochę się oswoi z rolą mamy i trochę ochłonie, żebyśmy mogli się przywitać.

Ze spraw bardziej ogólnopolskich mamy w Warszawie wojnę o krzyż. Lub Krzyż. Nie powiem ani słowa na ten temat, bo głowę mam na to za małą i za wrażliwą. I mi się nie mieści. Na Facebooku dołączyłam do odpowiednich grup, żeby zachować równowagę psychiczną.

W środę poszliśmy do miejscowego kina na arcydzieło kinematografii amerykańskiej o Frieddim Krugerze. Zachowywaliśmy się niewłaściwie - chichraliśmy się, gadaliśmy i ziewaliśmy donośnie. I straszyliśmy Martkę, która bała się w ciszy i zasnuła podłogę popcornem.

A w piątek gościli nas Ędrju z Mężem. Były hulanki i gry.

A wieczorem przyjechała Kubek w odwiedziny. Bez jabłek!

SzalĘstwo, panie i panowie.
2 sierpnia 2010

Dzielnie przeżyłam pierwszy dzień w pracy. Po czterotygodniowym urlopie.

Nie było tak źle - zostałam przeszkolona z tego, co już umiem i wiem. Mogłam błyszczeć wiedzą i zaangażowaniem.

Od jutra zaczynamy orkę.
29 lipca 2010

A jednak coś się dzieje.

Agul w szpitalu już szykuje się na spotkanie oko w oko z Patrycją.

Bando, już niedługo będzie nas więcej!




28 lipca 2010

Nie piszę, bo ziewam i się snuję.

Pogoda zrobiła się bura i najchętniej robię NIC.

Samo przez się rozumie, że pisać nie mam o czym. Chyba , że ktoś lubi czytać o ziewaniu i się snuciu. No, ale ponieważ osób takich nie znam, to nie piszę.

To idę poziewać i się posnuć.
25 lipca 2010

Zieeeeeeeeeew, zieeeeeeeeeeeeeew, zieeeeeeeeeeew.

U mnie jest właśnie tak dzisiaj.
22 lipca 2010

Mój blog skończył cztery lata.

W zeszłą niedzielę.
22 lipca 2010



Wobec powyższego jestem przeciwna parytetom.

Brak profesjonalizmu.

Gdzie Girl Power?
22 lipca 2010

A gdyby tak przenieść się w czasie o jakieś 21 lat wstecz, to dziś byłoby święto państwowe.


Jak dla mnie, dobrze, że się nie da.
22 lipca 2010

Po czym poznać, że mogę już powoli kończyc urlop?

Po pierwsze, od kilku dni nie wiem czy to wtorek czy niedziela.

Po drugie, nie mogę na tyłku usiedziec i wymyślam sobie różne debilne zajęcia. Typu mycie okien, prasowanie, pucowanie podłóg oraz wygrzebywanie materiałów na "po urlopie".

Nudzę się.

I bardzo dobrze!

22 lipca 2010

Lato trwa w najlepsze.

Jest bardzo gorąco.

Wczoraj dla ochłody słuchałam kolęd.

Nie pomogło.
19 lipca 2010

Wywiązała się taka dyskusja: czy zupa pomidorowa lepsza jest z ryżem czy z makaronem?

Opinie zależały od płci - dziewczyny zgodnie stwierdziły, że lepsza z makaronem, chłopaki, że z ryżem.

Takie dyskusje prowadzimy w upalne dni.
16 lipca 2010

Nie ma NIC lepszego na taki upał jak pójść se na siłownię *). Skoro tak, to z Martką poszłyśmy.

Było fantastycznie - wypociłyśmy się za wszystkie czasy!

Pysk śmieje mi się od ucha do ucha - nie ma to jak się wyskakać - od razu znikają wszystkie problemy.

W poniedziałek znów idziemy.

A Wam dalej gorąco?

Proszsz, się panie (i panowie) częstują.


A tak poza tym, to burza idzie.

*) Straszne dwa chudzielce tam oprócz nas były. Demotywatory totalne.
14 lipca 2010

How to make me happy:

1. wziąć niemało kawy, najlepiej tej od Filipe :)

2. filiżankę wielkości nocnika podstawić pod tę część ekpresu, która daje ciemną ciecz

3. poczekać na strużki cieczy

4. wlać zimniutkie mleko do zaparzacza

5. pomielić wanilią i karmelem


6. poruszając energicznie tym cypkiem od zaparzacza spienić mleko

7. wlać mleko do kawy - macie mnie z głowy na czas picia, a filiżanka jest spora :)


Po wypiciu jednak chce mi się skakać...

14 lipca 2010

Skwar.

Staram się za wiele nie poruszać, żeby nie pocić się aż tak.

Mistrzostwa

12 lipca 2010

Mistrzostwa Kuli Ziemskiej w Piłce Kopanej zakończyły się wczoraj. I bardzo dobrze.

Dobrze, bo chociaż część meczy oglądaliśmy wspólnie z Bandą (za każdym razem w innej miejscówie), to zawsze, kiedy się spotykaliśmy mecz był, że powiem kulturalnie nudny i do bani.

Całe szczęście umilaliśmy sobie czas obstawianiem wyników.

W sumie wygrałam 14 złotych. Hazard nas wciągnął i już obmyślamy, jakim innym sportem by się zająć. Hazardowo rzecz jasna.

Wczorajszy mecz był fajny, bo sędzia miał zapas tych żółtych karteczek i dzielił się nimi hojnie z zawodnikami.

Zawodnicy głównie kopali się gdzie popadnie, przewracali się, wili się w bólach i jęczeli.

Ędrju tak się meczem zafascynowała, że błagała: "Nie, nie, tylko nie dogrywka, ja już chcę do domu".

Jednak nieszczęścia (tym razem w postaci meczów do bani i odpadniętych drużyn, na które stawialiśmy) nas jednoczą i rozegraliśmy dwa konkursy muzyczne. Jeden w zeszłym tygodniu, w którym drużyna, w której składzie byłam wtopiła z kretesem, a drugi wczoraj, w którym się pięknie odkuliśmy.

Jak mawia Kasztanu, było grubo.
10 lipca 2010

Całą zimę wszyscy narzekali na to, że jest zimno i mówili, że cudownie by było powygrzewać się na słońcu.

Potem w maju i czerwcu wszyscy narzekali na deszcze, powodzie, chmury. I mówili, że cudownie by było powygrzewać sie na słońcu.

Przyszło słońce, wakacje, gorący lipiec i wszyscy narzekają, że do dupy jest słońce i fajnie by było, jakby była zima.

Ja za wami ludzie nie nadążam.

Tak, zgadzam się, że jest baaaaaaardzo gorąco i że bez klimy ciężko przetrwać, ale kurde no, przez pół roku własnie o to wam chodziło chyba, nie? Marzenia wam się spełniły, haloooooooooo!

A może, po prostu jest temat do narzekania, temat pod ręka, tuż tuż. I szkoda nie skorzystać.


Tradycja

8 lipca 2010

Tradycja rzecz święta, jak to mówią.

Mam urlop? Mam. Jestem chora? Jestem.

No.

Czyli wszystko na swoim miejscu.

Wczoraj

8 lipca 2010

Wczoraj umówilśmy się na wspólne oglądanie "mecza".

Mecz nie bardzo nam się podobał, nie pomagało nawet częste wychodzenie do toalety (zgodnie z regułą, że gole padaja zawsze wtedy, kiedy jesteś w ubikacji).

Dlatego też rozegraliśmy w trakcie drugiej połowy konkurs muzyczny przygotowany przez Ędrju i jej małżonka.

Nazwy drużyn, w jakich gralismy, nie nadaja się do publikacji.

Powiem tylko, że moja drużyna wtopiła okrutnie.

Dalej

8 lipca 2010

Dalej jestem zmęczona. Podobno człowiek przyzwyczaja się do urlopu po 4-5 dniach. Jutro powinnam zatem "poczuć bluesa".

A tymczasem nadrabiam zaległości na FB.


3 lipca 2010

Martka żyje. Je, pije i skacze.



To znaczy chyba skacze, bo ze zdjęć to nie wynika.
3 lipca 2010


Pierwszy dzień wakacji prawie za mną. Był słoneczny i gorący, a do tego raczej leniwy. Czyli wszystko jak należy.

Jest mi dobrze, choć jeszcze nie oswoiłam się z myślą, że mogę siedzieć i nic nie robić. Oswoję się za parę dni, tego jestem pewna.

Tymczasem, oglądam sobie mecze, chociaż tak prawdę mówiąc kibic ze mnie marny. Kibicuję niektórym drużynom, a niektórym nie, powody ku temu są zupełnie nie związane z piłką, na której się zasadniczo nie znam. To znaczy wiem, że trzeba biegać i kopać piłkę tak, żeby wpadła między te dwa kijki obciągnięte siatką. *)

Słucham sobie wuwuzeli i piję piwo. I tak jest dobrze.


*) trochę przesadzam, bo kumam jeszcze parę rzeczy dotyczących gry, ale wcale mnie one w niej nie eksajtują :)

Po czym poznać


3 lipca 2010

Po czym poznać, że jest lato?

Po tym, że Kalendarz Google przysłał mi powiadomienie o treści: Na dziś nie zaplanowano żadnych zadań.

Po tym, że Kasztanu nie aktualizuje bloga od pięciu (!) tygodni.

Po tym, że na obiad kupiłam dziś sobie arbuza.

Po tym, że siedzę i piszę to na balkonie, wystrojona w szorty i bluzkę bez pleców.

Po tym, że Martka i Dominik skaczą:


Nadal

27 czerwca 2010

Nadal czuję się jak trzy ćwierci do śmierci. Na szczęście za 5 dni zaczynam urlop! Jest zatem szansa, że nie padnę trupem.

Oprócz pracowania zajmuje się tez kibicowaniem. Solo (dziś) i grupowo (wczoraj).


Kibolki.


I kibole.

U mnie na kwadracie.

Wieczór

13 czerwca 2010

Wieczór zakończyliśmy w małym, sprawdzonym gronie.

Najpierw gadaliśmy bzdury (słoniu, słoniu) - śmiałam się tak, że dziś boli mnie brzuch. Chłopaki śpiewali piosenkę z "Yatamana" na dwa głosy (tim ti rim dim dim dim).

No, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy jakiejś gry nie wymyśliliśmy - ponieważ w pubie był telewizor, przesiedliśmy się jak najbliżej ekranu i obstawialiśmy wynik meczu (każdy wrzucał do puli po złotówce). Niestety nie bardzo obejrzeliśmy mecz, bo nad Tychami rozpętała się burza i na ekranie pojawił się napis No signal.

Oj, tam. Nic się nie stało. Mieliśmy Internet w komórce Kasztana, więc i tak śledziliśmy wyniki.

Dziś hazardu ciąg dalszy :)




Jakby co, to Asia piła TYLKO sok. O żadnym piwie nie było mowy.


Chór męski przed wykonaniem "Yatamana".


Kropka odzyskała możliwość picia piwa.


Szef

13 czerwca 2010

Szef był niezadowolony, że nie chcieliśmy iść po wycieczce z nim na piwo (w pubie browaru niektórzy obrócili nawet po 3 piwa, zanosiło się, że wieczór zakończa spektakularnie).

No, nie chcieliśmy.

Nie z każdą osobą, z którą pracuję, a która mi podlega mam ochotę urżnąć się w trupa. A na to się wczoraj zanosiło.

W ramach

13 czerwca 2010

W ramach zakończenia roku szkolnego poszliśmy na wycieczkę po miejscowym browarze.

O ile na początku marca byłam profesjonalizmem obsługi wręcz zachwycona, to wczorajsza wycieczka pozostawiała wiele do życzenia. Widać, wg niektórych przy większych grupach nie trzeba się starać i najlepiej przebiec przez muzeum raz-dwa i nalać ludziom piwa, to się zamkną.

Po pierwsze, pani która nas oprowadzała zasuwała z opowieścią jak karabin maszynowy. Po drugie, chyba ze trzy razy nas spytała czy nie chcemy od razu iść na piwo do pubu (niestety, chcieliśmy zwiedzić browar). Po trzecie, nie zaprowadziła nas do kina 3D, ani do 'beczki", z której można wysłać mailem pocztówkę, a sa to niewątpliwie jedne z największych atrakcji muzeum.




Dzisiejszy dzień

10 czerwca 2010

Dzisiejszy dzień to jeden wielki chaos.

Totalny brak organizacji i wszystko na ostatnia chwilę.

I propozycja, żebym poszła dziś popracować na łąkę.

Że nie skomentuję.
9 czerwca 2010

No, a wczoraj Gretek odzyskała WOLNOŚĆ!

Radujmy się!

Nie lubię

9 czerwca 2010

Nie lubię strasznie, kiedy ludzie wciąż i ciągle i bez przerwy na wszystko narzekają.

Żeby nie było, nie jestem super optymistycznie nastawiona do świata, ale jak coś miłego mnie spotka, to się z tego cieszę, a nie szukam dziury w całym.

Z pozdrowieniami dla takiej jednej, której WSZYSTKO w życiu przeszkadza.

Męczysz mnie, kobieto, swoimi opowieściami.

Faceci

9 czerwca 2010

Faceci to się na wielu rzeczach nie znają po prostu. W zeszłym roku, kiedy kupowałyśmy hurtowo apaszki w kolorach amarant, chaber, szmaragd - Kasztanu stwierdził, że takie kolory nie istnieją. Jest różowy, niebieski i zielony. (Jest Lądek, Lądek Zdrój.)

Dzisiaj, kiedy Karolec stwierdziła, że pewna mgiełka do ciała z awokado jest całkiem niezła, Kasztanu wzruszył ramionami, prychnął, westchnął, sapnął i stwierdził: "Mgiełka z awokado? Chyba was porąbało."

A kobieta, Kasztanu, potrafi nawet awokado na mgiełkę przerobić.

We love you anyway.

Lato

6 czerwca 2010

Lato przyszło!

Jak dla mnie - bomba!

Z tej okazji postanowiłam przejść się nad jezioro, które widzę z balkonu.

Jezioro jest wciąż tam, gdzie było, las stoi i rośnie jak wcześniej. Słońce świeciło, ptaki śpiewały, no wprost cudnie było!

W spacerze jednak przeszkadzały mi nieco komary, które postanowiły pożreć mnie żywcem. Nadgryzły mnie tu i tam znacząco, więc się czochram.

Poza tym po zimnym i deszczowym maju naród tłumnie wyległ na leśne ścieżki i nadjeziorne alejki.

W życiu bym się nie spodziewała, że tyle osób ma rowery. I że tyle w tym mieście mieszka psów.


Wczoraj

5 czerwca 2010

Wczoraj obchodziliśmy urodziny Kasztana. Urządzilismy konkurs z nagrodami i z wręczeniem dyplomu, graliśmy we własnoręcznie przez Martkę wykonaną planszówkę, a Kasztanu otrzymał na koniec prezent właściwy, czyli to, co sobie wcześniej zażyczył.

Urządzenie konkursu zajęło nam sporo czasu, musieliśmy się nagłowić i trochę Kasztana pokłamać na samym początku.

Udało się!

A było tak:





Niewiele

27 maja 2010

Niewiele piszę, bo albo nie mam czasu, albo jak już czas mam, to nie mam za bardzo siły.

Deszcz nadal pada, chociaż rzadziej, nie zmienia to jednak faktu, że w tym roku mój najbardziej ulubiony miesiąc w roku zamienił się w bury listopad. Cóż zrobić.

Żyję.

Pływam coraz lepiej. W kaloszkach.

Deszcz

18 maja 2010

Deszcz wciąż pada. W wielu miejscach powódź.

W trzech oddziałach musieliśmy odwołać zajęcia - ludzie albo nie są w stanie dojechać do pracy, albo zajęci są ratowaniem swoich zalanych domów.

U nas na razie nie jest najgorzej - przez Tychy nie płynie żadna większa rzeka, a jezioro mam nadzieję, nie zdąży za bardzo narozrabiać.

Mogłoby już przestać padać, bo mnie to wszystko nieco niepokoi.

Już zawsze

17 maja 2010

Już zawsze będę brała ze sobą telefon, nawet na najkrótsze wyjścia z domu.

Tak trudno namówić przechodniów, żeby zadzwonili po pogotowie do leżącego w błotnistej kałuży mężczyzny.

Miejscowego żula nabombionego na amen.

Ale kurde człowieka, nie?

Sunday

16 maja 2010

Sunday's best on Sunday morning...



Za oknem wieje, leje i jest całe 6 stopni Celsjusza. Odżywiam się dziś kawą, ale najchętniej poszłabym spać.

Co robić w taki zamulony dzień?



He forgot

15 maja 2010



No, śmieszne, śmieszne. Tyle, że na Farmvillu niczego nie trzeba podlewać. No, ale ogólnie śmieszne. Ech...

Dzisiejsza

15 maja 2010

Dzisiejsza sobota upływa mi pod znakiem nicnierobienia horyzontalnego. Za oknem nadal szaro i buro, więc większych wyrzutów sumienia nie odczuwam.

Mam gazety, filmy, pizzę i piwo. Myślę, że z głodu i z nudów nie umrę.

Coś na ślinienie:

Deszcz

13 maja 2010

Deszcz pada i pada, mają tam w górze jakąś powódź, że im tak przecieka ta woda wciąż?

Staram się go ignorować, ale jakoś słabo mi idzie.

Martka jedzie na weekend do NRD, Agul w tempie sprinterskim się powiększa, Kropka produkuje samochody bez drzwi, Gretek usiłuje pozbyć się męża zwanego pieszczotliwie Jemiołem, a ja od soboty będę słomiana.

To tyle w telegraficznym skrócie.

A teraz się ślińcie*.


*nową kategorię stworzyłam, z myślą o odchudzających się (czyli chyba tylko o mnie): Ślinotok.

Wczoraj

9 maja 2010



Wczoraj opiliśmy nowe mieszkanie Marcinuza.

Był konkurs muzyczny - walka była jak zwykle zażarta. Punkty notowałam na pustym pudełku po pizzy. Na zdjęciu Kasztanu, który prowadzi jedną z konkurencji.

Filmików z litości nie wstawiam...

Poruszyliśmy szereg ważkich tematów - problemy gastryczne, orientacje seksualne, niski iloraz inteligencji, życie leśnej fauny, różne sposoby depilacji męskich klat, stolice najodleglejszych państw świata oraz nowe wzory śpiworów firmy Lacoste.

Wypiliśmy hektolitry soku pomarańczowego, piwa, pożarliśmy pizzę (sztuk 5) i chipsy.

Nie wiem jak reszta Bandy, ja tam bawiłam się wyśmienicie. Następny posiłek przewiduję w okolicy środy.

Asia, która widziała nas poraz pierwszy w życiu, pod koniec imprezy nieco, że tak powiem, zbladła.

O, tak

8 maja 2010

O, tak.

Zdarzyło mi się coś baaaardzo przyjemnego. I właśnie trwa.

Otóż wyszło słońce (ponoć nie na długo, ale zawsze), a ja zasiadłam na balkonie i napawam się wolną sobotą.

Tak, to jest bardzo przyjemne.

Piątek

7 maja 2010

Piątek z serii: "Padamy na pyski, ale jeszcze siłą rozpędu zasuwamy".

Zmęczenie daje się już bardzo mocno we znaki.

Czekamy na koniec.

Koniec za miesiąc.

Pogoda

6 maja 2010

Pogoda jest ostatnio, że użyję określenia Kropki, z dupy. Jesienna deprecha i głupawka ogarnęła wszystkie znane mi osoby.

Nie piszę o tym, co się dzieje w pracy, bo mi trochę wstyd. Bo głupoty wygadujemy. Bez zastanowienia zupełnie. Jakby nam cos mózgi wyżarło.

Szkoda gadać.

Byłabym

3 maja 2010

Byłabym zapomniała napisać, że jutro matury.

Przecieki na temat zadań maturalnych znajdziecie, Drodzy Maturzyści, tu:


Trzymam kciuki. Nie dziękować.

Weekend majowy

3 maja 2010

Weekend majowy pogodą nas raczej nie rozpieszczał, ale świat wybuchł taką zielenią, że mu wybaczam.

Na dworze jest kolorowo, przyroda pachnie oszałamiająco, a ptaszyska drą się jak opętane.

Tradycyjnie już lud nasz wziął udział masowo w grillach. O, na przykład korzystano z takiego urządzenia:

Okazało się

2 maja 2010

Okazało się, że topinki zapewniają mi atrakcje w postaci rollercoastera, za to kurczak z grilla karuzelę typu diabelski młyn.

Nie, no fajowsko jest. Mam w żołądku wesołe miasteczko jak w Chorzowie i w dodatku nie muszę płacić za wstęp.

Poza zabawą na karuzelach znajduję czas na sprzątanie, gotowanie, a a wolnych chwilach na leżenie odłogiem.

Topinki


1 maja 2010

Topinki serowe, znane również pod nazwą Topolinki (Kubek) lub Dupinki (Kasztanu i ja) nie są tym, czym powinnam się żywić.

W żołądku mam roller coastera.

Pięknie

24 kwietnia 2010

Pięknie się zrobiło - ciepło i słonecznie. Uwielbiam, uwielbiam wiosnę!

Poza tym naród po cichu zapomina o żałobie, świat kręci się, jak kręcił się przedtem. Tylko patrzeć wybuchu nienawiści, złośliwości i pomówień podczas kampanii prezydenckiej, która już tuż tuż.

Oprócz tego każdy najlepiej wie co tak naprawdę stało się na pokładzie prezydenckiego tupolewa. Otóż:
  • podłożono trzy bomby, które (dokładnie widać na filmie) wybuchły zaraz po starcie
  • lub: Rosjanie rozpylili najpierw mgłę, żeby samolot się rozbił, a potem pył wulkaniczny, żeby Obama nie mógł dolecieć na pogrzeb
  • albo: pilot tupolewa był terrorystą (bo miał rodzinę w Rosji) i specjalnie rozwalił samolot.
Ilu obywateli tyle teorii. Aż trudno nadążyć ze słuchaniem, na analizę nie starcza już zupełnie czasu. I ochoty.

W pracy mój szef ma różne pomysły, które z życzliwym uśmiechem akceptujemy myśląc swoje, bowiem, wiadomo, że jak szef ma pomysł, to nic go od jego zrealizowania nie odwiedzie. Ani nikt. Każdy, nawet delikatny przejaw stanięcia okoniem karany jest kolejnym zadaniem wykonania tabelki. W Exelu. Kolumn przynajmniej sto pięćdziesiąt tysięcy miliardów.

Od środy robię więc tabelkę.

Wiosna

21 kwietnia 2010

Wiosna się gdzieś zawieruszyła.

6 stopni i deszcz, to nie jest pogoda, która kojarzy mi się z 21 kwietnia.

Po dziewięciu

19 kwietnia 2010

Po dziewięciu bardzo trudnych dniach (smutnych, ciemnych, dołujących) chce mi się krzyczeć, tańczyć i wódkę* pić.

O, tak bym poskakała:


*wódka jest tu jedynie symbolem, raczej uderzyłabym w piwo

Dziś

19 kwietnia 2010



Dziś nasi pracownicy na obiad jedli tort czekoladowy.

Ja nie jadłam, gdyż chudnę sobie właśnie, a w czasie chudnięcia tort nie jest wskazany. Tak mówią.

Relacje

17 kwietnia 2010

Relacje z uroczystości pogrzebowych - ryją psychikę.

Filmy proponowane przez TV (wyjątkowo dobre) - ryją psychikę.

Radio - ryje psychikę.

Dziewięć dni żałoby narodowej to zdecydowanie za dużo do zniesienia.

Czuję się

17 kwietnia 2010


Czuję się tak, jakby to rzeczywiście był 507. odcinek.

Omlet

17 kwietnia 2010


Omlet z pomidorami na śniadanie. Tak wyglądał 10 minut temu. Już go nie ma...

Telewizja

15 kwietnia 2010

Telewizja i radio doprowadzają mnie do stanu porównywalnego z depresją. Od wczoraj omijam telewizor szerokim łukiem, udaję, że go nie ma. Nie dam się wciągnąć w czarną dziurę rozpaczy.

Łzy publicznie leją się strumieniami.

Szkoda mi tych rodzin, które nie mają szansy na żałobę.

A w niedzielę Kraków będzie świadkiem niewiarygodnego.

W zaistniałej sytuacji naród znów się podzielił i zaczęły się pyskówki.

Czyli norma.

Na szczęście

14 kwietnia 2010

Na szczęście mam dużo pracy, bo ciężko byłoby mi przeżyć ten tydzień. Kursanci starają się tematu sobotniej katastrofy i żałoby nie poruszać, oni też chcą oderwać się choć na chwilę od tego tematu.

W trosce o własne zdrowie psychiczne telewizor i radio włączam na bardzo krótko.

Wpisów na forach już nie czytam - trolle mają na nich używanie.

Poza tym zapadają decyzje i pojawiają się pomysły, które nazwę ogólnie przesadą.

Polityka...

Dziś

10 kwietnia 2010

Dziś historia zachichotała.

Bez względu na polityczne sympatie i antypatie - jestem w szoku.

Obłęd.

Nie mogę uwierzyć.

No i zostałam


9 kwietnia 2010

No i zostałam słomiana.

Na razie napawam się samotnością i tym, że mogę się nieco zdezorganizować. Poza tym mam plany na weekend, których na pewno nie zrealizuję. Jakże miło jest mieć jednak plany, marzenia... Więc je mam.

A weekend nie zaskakuje - zimno i deszcz.

:(

8 kwietnia 2010

Punk's not dead, ah?

Ech...

Dziś spędziłam


8 kwietnia 2010

Dziś spędziłam w pracy ponad dwie i pół godziny na słabo zorganizowanym spotkaniu prowadzonym przez osoby, które nie potrafiły rzeczowo odpowiedzieć na zadawane im pytania. Gubiły się, zmieniały zdanie i ustalały szczegóły podczas zebrania (szczegóły te miały być przez nie fachowo opracowane wcześniej i nam jedynie zaprezentowane).

Poza tym dość nachalnie reklamowano nam pewien produkt i bardzo mocno zachęcano nas do jego zakupu. Wzbudziło to moją czujność i totalnie do produktu zniechęciło. Ten sposób sprzedaży absolutnie do mnie, jako do potencjalnego nabywcy, nie dociera.

A poza tym wiosna, słońce, drzewa zaczynają się zielenić.

A od jutra będę słomiana.

A, zapomniałam

6 kwietnia 2010

A, zapomniałam napisać, że w wielkanocnej zabawie w stukanie się pisankami (jakkolwiek to brzmi) wygrałam ja!

Pierwszy raz w życiu! Tak rąbnęłam swoim jajkiem w jajko Rafała, że mu pękło.

A poza tym ONE już tu są.

Dziś mam dzień

6 kwietnia 2010

Dziś mam dzień z serii czego dotknę to przewrócę, gdzie polezę to się potknę. Wkurza mnie to okrutnie.

Święta były fantastyczne, lany poniedziałek był lany głównie z nieba, zimny i bury, leniwy i spokojny. Poszliśmy (nieprawda - pojechaliśmy) do kina na Alicję Tima Burtona. Film podobał mi się bardzo, no, ale moja ocena jest nieobiektywna, bo podobają mi się wszystkie jego filmy.

Piątkowy poranek


2 kwietnia 2010

Piątkowy poranek rozpoczęłam od zebrania sił i wyprawy po zakupy. W sklepach tłumy, ale to oczywiste, nawet się bardzo widząc je nie przejęłam. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do mojego ulubionego supermarketu po sąsiedzku.

Ciekawi mnie jednak jedna rzecz - dlaczego osoby czyszczące podłogi takimi ogromnymi buczącymi maszynami muszą robić to akurat wtedy, kiedy w sklepie jest największy tłum? Miła pani wyposażona w czerwona machinę nawet przegoniła mnie spod cebuli. Ej, no, kurde, nie podoba mi się to. Spytałam panią czy już muszę się odsunąć czy może mogę wybrać sobie cebulę w ilości jaka mi się spodoba i dopiero się zmyć czy muszę spadać już zaraz. Pozwoliła wybrać. Kochana.

W drodze powrotnej dopadł mnie deszcz ze śniegiem. Deszcz. Ze ŚNIEGIEM. Deszcz ze śniegiem, ratunku, ja nie chcę, proszę, proszę, nieeeeeeeeeeeeee!

To ja spadam do kuchni. I do mopa.

Hm

1 kwietnia 2010

Hm, Beata dała mi znać (dziękuję!), że w moim poprzednim szablonie nie działa funkcja dodawania komentarzy.

No, to znów zmieniłam szablon.

Świat jest fajny


1 kwietnia 2010

Świat jest fajny i ma poczucie humoru.

Od poniedziałku pilnujemy z Rafałem tego, co jemy, żeby trochę schudnąć.

Wczoraj Rafał dostał prezent od swojego pacjenta.

Ptasie mleczko. Całe dwa kilogramy.