31 sierpnia 2010

Pada deszcz.

Wieje wiatr.

Jest zimno.

Na Kasprowym 10 cm śniegu.

Przez osiem godzin dziennie jestem miła, uśmiechnięta i kompetentna.

Wieczorami żłopię piwsko, żeby odreagować.

JA CHCĘ WAKACJE!

27 sierpnia 2010

Zmęczenie i głupawka dopadły nas w tym roku już 27 sierpnia. Wcześniej niż w zeszłym.

Nie chcę myśleć co będzie dalej.

26 sierpnia 2010

Wierzę w równowagę. W balans. W to, że nic nie ginie. Że każdy dobry uczynek do nas powróci. Zły też.

Znam osobę, która zawsze powtarzała, że ważne jest dla niej tylko jej własne zdanie, nikogo nie słucha, nikim się nie przejmuje. Ważna jest tylko ona sama.

Dziś zabolało ją, że ktoś o niej nie pomyślał. Fukała i prychała, że jak tak można.

Równowaga.

Dostajesz tyle ile dajesz.
25 sierpnia 2010

Wieśniak to cecha charakteru.

O, jakże dobrze o tym wiem.
25 sierpnia 2010

Życie stawia przed nami wciąż nowe zadania. Rzekłam. Jakże odkrywczo i oryginalnie.

W pracy stawia tych nowych zadań najwięcej, zrzucając na mnie i na Gretka, jako na dwie najbardziej doświadczone różne różności. I byłoby ogólnie rzecz biorąc fajowo, gdyby nie fakt, że zaczyna nam już od tego bić na dekiel. Bo człowiek, choćby nie wiem jak doświadczony i obeznany z tym, co robi, ma ograniczone możliwości w ciągu tych ośmiu (niech będzie, że ośmiu) godzin, które spędza w biurze.

Tak więc sezon na udawanie jeża noszącego na grzbiecie jabłka i śliwki (w moim wykonaniu) uważam za otwarty.

To dopiero początek.
24 sierpnia 2010

Praca w pracy wre.

Są jednak tacy, którzy za wiele nie pracują, za to prowadzą śledztwo mające na celu wyjaśnienie bardzo tajemniczej sprawy: dlaczego Ola (i nie tylko ona) chodzi robić siku własnie do TEJ toalety, a niej do INNEJ.

Coś czuję, że jutro nastąpi ciąg dalszy dochodzenia, bo z nudów trzeba się czymś zająć.


16 sierpnia 2010

W pracy nadal mam przestój. Dłubię w nosie zapamiętale.

Muszę uważać, bo jeszcze se oko wypchnę przy tym dłubaniu.

Ponoć w środę ma się to nareszcie skończyć.

Oby.
16 sierpnia 2010

Bardzo ucieszyłam się, naiwna, kiedy usłyszałam od Tekturowego, że mam wybrać zmywarkę. Taką, jaka mi się spodoba. I nie muszę być bardzo oszczędna.

-Hurrrrra, huuuuuuura, huraaaaaaaaaaaa! - krzyczałam. - Tralalalala! - śpiewałam z radości.

Po czym zaczęłam robić tzw. risercz. I mi mina z deka zrzedła, jak to mawiają. Ponieważ po odrzuceniu tych, których nie chciałam na pewno, zostało mi do wyboru 15 modeli. 15! Osiołkowi w żłoby dano. Iii-haaa!

W sobotę (po dwutygodniowym riserczu) postanowiłam zweryfikować poszukiwania wirtualne i porównać je z tym co oferuje prawdziwa rzeczywistość. W sklepie, którego nazwy przez litość nie wymienię, a którego od soboty 14 sierpnia 2010 od godz. 12.00 nie polecam nikomu, na szczęście stały tylko 3, które mnie zainteresowały. W tym jedna szpetna jak nie wiem co.

Po dokonaniu tzw. obluku tu i tam poszłam do domu, bo pan, który mnie obsługiwał był nie za fajowy i ogólnie miał już weekend i mnie w przysłowiowej dupie.

Zahaczyłam po drodze o jeszcze jeden sklep, który miał kosmiczne ceny i podreptałam do chatynki mej ubożuchnej. A tam wyguglałam ów model, który mnie zainteresował i znalazłam go taniej w jednym takim sklepie internetowym. Razem z transportem i wniesieniem. Zamówiłam w sobotę popołudniu, a dziś o 9.00 rano miła pani spytała mnie przez telefon czy mogą dziś przywieźć.

I otóż ją wiozą.

Zna ktoś fajnego hydraulika?
12 sierpnia 2010

Siedzę w pracy utknięta w martwym punkcie.

Praca w "drużynie" jest trudna, jeżeli nie wszyscy jej członkowie pracują tak samo intensywnie i mniej więcej w tym samym tempie.

Wczoraj znalazłam sobie zajęcie na cztery godziny, pozostałe cztery spędziłam na robieniu głupot.

Dziś marnuję czas już szóstą godzinę z kolei.

Dłużej tak nie dam rady i być może jutro zdechnę z nudów.

Ratunku!
8 sierpnia 2010

To był tydzień, który obfitował w wydarzenia.

Bo po pierwsze i najważniejsze, we wtorek wieczorem ten świat powitała Patrycja, z czego wszyscy bardzo się ucieszyliśmy. Czekamy na to aż Agul trochę się oswoi z rolą mamy i trochę ochłonie, żebyśmy mogli się przywitać.

Ze spraw bardziej ogólnopolskich mamy w Warszawie wojnę o krzyż. Lub Krzyż. Nie powiem ani słowa na ten temat, bo głowę mam na to za małą i za wrażliwą. I mi się nie mieści. Na Facebooku dołączyłam do odpowiednich grup, żeby zachować równowagę psychiczną.

W środę poszliśmy do miejscowego kina na arcydzieło kinematografii amerykańskiej o Frieddim Krugerze. Zachowywaliśmy się niewłaściwie - chichraliśmy się, gadaliśmy i ziewaliśmy donośnie. I straszyliśmy Martkę, która bała się w ciszy i zasnuła podłogę popcornem.

A w piątek gościli nas Ędrju z Mężem. Były hulanki i gry.

A wieczorem przyjechała Kubek w odwiedziny. Bez jabłek!

SzalĘstwo, panie i panowie.
2 sierpnia 2010

Dzielnie przeżyłam pierwszy dzień w pracy. Po czterotygodniowym urlopie.

Nie było tak źle - zostałam przeszkolona z tego, co już umiem i wiem. Mogłam błyszczeć wiedzą i zaangażowaniem.

Od jutra zaczynamy orkę.