
Jak poprowadzić rozmowę kwalifikacyjną z kandydatem na lektora w przypadku kiedy nie ma on nic do powiedzenia lub po prostu nic nie mówi?
Przypadek pierwszy: absolwentka polonistyki, która chce uczyć polskiego obcokrajowców przyjmuje zaproszenie na rozmowę. Nie ma doświadczenia (cóż, każdy kiedyś zaczynał), nie ma rozeznania w temacie (rozumiem, ale tylko poniekąd - powinna się trochę chociaż przygotować) niestety nie ma również chęci rozmowy ze mną. Na moje pytania wzrusza ramionami i odpowiada: "Nie wiem". 15 minut próbowałam zagaić rozmowę, wykrzesać z kandydatki choć odrobinę kreatywności - skapitulowałam. Grzecznie "pozostawiłam ją z zadaniem domowym" - czyli z zadaniem rozeznania rynku podręczników i pomocy naukowych. Niestety obawiam się, że nie będę chciała z nią w najbliższym czasie spotkać się ponownie.
Przypadek drugi: absolwent anglistyki. Świetny językowo, niezły metodycznie, ale kurcze wyciągać z niego trzeba każde zdanie. Oczy ma wielkie jak spodki ze strachu. Faceta zabił stres, niestety. Rozmowa trwała dużo dłużej niż zwykle - bo chciałam go zachęcić do swobodnej wypowiedzi. Odniosłam sukces połowiczny - mówił dwa zdania i milkł. Tak na marginesie, skoro ja go tak przeraziłam to przy spotkaniu z kierownikiem do spraw administracyjnych chłopina padnie nam na zawał. Niestety, nie widzę go w pracy w szkole językowej.
Na razie więcej rozmów nie mam, ale trafią się na pewno jakieś w ciągu roku szkolnego. Całe szczęście, że większość kandydatów okazuje się super fajnymi ludźmi. Niektórzy gruchoczą mi kosteczki w dłoni, niektórzy duuuuuuużo mówią i opowiedzą o rodzinie, niektórzy zajmują od razu miejsce za biurkiem lektora, niektórzy kupują na to spotkanie nowe buty. Po takich rozmowach lecę do szefa i mówię: "Darek, Darek, ja ją/go chcę bardzo!"
Czy ktoś się rozpoznał w ostatnim akapicie?
Ja się nie rozpoznałem. Rączek przeca nie gruchotam, bom delikatny. O rodzinie nie mówiłem, bo za rzadko się z ową widuję. Za biurkiem lektora nie siadam, bo każde dziecko wie, że zawód lektora to jakaś porażkowa fucha dla niepełnosprawnych. Nowych butów też nie kupiłem, bo ja tylko w sandałach i skarpetach chadzam.
OdpowiedzUsuńA myślałem, że będzie coś o mnie...
A ja się rozpoznałem. Wprawdzie o rodzinie nie rozmawiałem, kości nie gruchotałem (chociaż namiętnie wyprowadzałem tym z równowagi nauczycielki w liceum), butów nowych nie kupiłem (bo kupuję tylko, kiedy poprzednie mi się rozlecą na amen; wyjątek zrobię dopiero na swoje hipotetyczne wesele), za to zasiadłem za biurkiem lektora, gdyż każde dziecko wie, że zawód lektora to porażkowa fucha dla niepełnosprawnych, co się świetnie w moim przypadku składa.
OdpowiedzUsuńJak ja lubię tych, co gruchoczą:D Zdechłe ryby - śledzie ręczne powodują u mnie odruch wymiotny [ble]
OdpowiedzUsuńa ja myślałam, ze wiecej osob opowiadalo CI o rodzinie:)
OdpowiedzUsuńMartka