Dziwny tydzień na szczęście już się kończy. Tydzień, który przyniósł nam pierwsze objawy kryzysu. Oby sytuacja była jedynie przejściowa i krótkotrwała.
Gretek przeżyła falę PH (nie mogę napisać 'pecha", bo Agul mówi, że nie wolno, bo to przynosi pecha) - śmierć kliniczną renówki i telefonu, zatkanie flaków w pralce i perspektywę świąt bez mamy. Plus pacyfikację teściowej. Mam nadzieję, że wyczerpałaś limit niemiłych zdarzeń na najbliższy rok, Gretchen.
W domu okazało się, że najlepsza pozycja to pozycja kolankowo-łokciowa. Do mycia podłóg.
Zakupy świąteczne robiłam już 4 razy. Została mi ostatnia tura, którą mam nadzieję załatwić na targu, żaden supermarket nie obejrzy mojej gęby aż do 27 grudnia.
Idę się zrelaksować w wannie. A potem obejrzę "Love actually". A potem może "Bridget Jones's diary" - po raz 324.
Miłego wieczoru, cokolwiek robicie, gdziekolwiek jesteście.
O, a ja świąteczne zakupy robiłem już 0 razy i jeszcze czeka mnie 0 tur :P
OdpowiedzUsuńOdwiedziłem dziś Tesco, przyjrzałem się ludziom z czubatymi wózkami i dalej zastanawiam się, o co chodzi. Może Ty wiesz?
Apokalipsa!
OdpowiedzUsuńI wszystko jasne :P
OdpowiedzUsuń