Byle do czerwca...


13 października 2006

Dwa tygodnie mnie tu nie było. Nie miałam siły. Wracam z pracy i tępo patrzę w ścianę, to jedyny wysiłek, na jaki mnie stać. Wieczorem mam mózg z mokrej waty. Zero iskrzenia. Zero myśli. Zero chęci na cokolwiek. Byle do czerwca, byle do wakacji. Wieści nowych i interesujących nie mam. Poza tym, że kolejna osoba, którą znam wyjeżdża zagranicę. Nie nastraja mnie to zbyt pozytywnie, ale cóż, takie czasy, dobrze, że ma siłę działać i coś w życiu zmienić. To moja szwagierka (ble, nie lubię tego słowa), tzn. żona mojego przyrodniego brata. Mają 10 letnią córkę, małe mieszkanie, rozlatujące się auto. Mam nadzieję, że im się uda. I nie chodzi mi o pieniądze. Ale może uda im się spędzać razem popołudnia, bo od 10 lat im się to nie udaje. Oboje zasuwają na zmiany. I chociaż mam wielki szacunek do pracy mojego brata (jest strażakiem), to nie dziwię mu się, że chce zmiany.

Dziś niespodziewanie Rafał przywiózł mi mojego ulubionego batonika do pracy. W drodze ze szkoły do jego pracy. Nie musiał wcale. Świat jest super!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A bardzo proszę, wyrzuć to z siebie.