
Siedzę sobie grzecznie w pracy i klepię w komputer. Do mojego pokoju wchodzi mój Boss.
Boss: Olu, ilu egzaminatorów potrzeba do ustnego egzaminu Telc na poziomie A1?
Ja: Może być tylko jeden.
Boss: Acha... (i odszedł w nieznane)
5 minut później.
Boss: Olu, a jak się zdaje ustny na poziomie A1? W parach?
Ja: W czwórkach.
Boss: Acha... (i odszedł w siną dal).
5 minut później.
Boss: Olu, bo będziemy mieć 240 osób do przeegzaminowania.
W tym momencie lekko się zgrzałam...
Boss: Trzeba będzie nowe osoby wyszkolić na egzaminatorów.
No, tu się zdecydowanie zgadzam - na razie jest nas tylko dwie :/
Boss: Ale tylko połowa z tych osób będzie angielski zdawać.
Trochę lepiej, ale dalej jestem zgrzana. Na urlop chcę iść, a nie egzaminować!
Ja: Na jeden dzień nie powinnyśmy mieć więcej niż 6 takich czwórek, bo się zajedziemy.
Boss: No tak, tak. (i udał się w sobie jedynie znanym kierunku).
5 minut później.
Boss: Olu, ja z Wami osobne umowy na ten egzamin podpiszę, to sobie dorobicie trochę.
Dzięki, o Panie! Myślałam, że to w ramach wolontariatu, hehe (śmiech sarkastyczny, słyszycie?) Dalej jestem zgrzana i zaniepokojona tymi 120 osobami.
5 minut później.
Boss: Ale to, Olu, dopiero w 2010 roku.
Ręce i nogi się uginają... I co mnie straszysz?!?
Dla wyjaśnienia: Nieznane, Sina dal oraz Sobie jedynie znany kierunek to pokój szefa. Ale niekoniecznie i nie zawsze. Czasem tam się udaje, a znajdujemy go zupełnie gdzie indziej.
Nasz szef podczas myślenia dużo spaceruje. Tzn. drepcze.
Takie dreptanie zawsze nas niepokoi - wiadomo, że drepczący Boss za moment wpadnie na jakiś dziki pomysł... Którego wykonawcami będziemy my, jego pracownicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A bardzo proszę, wyrzuć to z siebie.