A wczora z wieczora


15 lipca 2008

Część bandy spotkała się wczoraj na grillu u Rysiów (wszystkie Ryśki to porządne chłopy), tzn. nie bezpośrednio u nich, bo u Rysia rodziców, którzy też są Rysiami, więc byliśmy u Rysiów jakby na to nie patrzeć. Rodziców Rysia nie było na tym grillu, bo wybyli byli.

Aura była idealna na grillowanie - zimno jak na biegunie i deszcz. Dla bandy nie ma jednak rzeczy niemożliwych i grill się odbył. Naznosili hurtowe ilości sałatek, kiełbas (które bohatersko smażył Parówka zwany odtąd Krzysiem oraz Ruba, która nie jest Ruba), że o czipsach nie wspomnę, bo będą się nimi teraz Rysie odżywiać do jesieni chyba. Trzy razy dziennie. Piwo było też, załapał się na nie pewien ślimak, którego zdjęcie wstawię jeśli Rysie się zgodzą (bo to ich ślimak i ich piwo) i podeślą mi fotkę na maila. I ciasto też było, wykonane przez babcię Marcina z południowych stron, który wczoraj z bandą debiutował. Ciasto było pyyyyyyyyszne.

Kiedy wszyscy się obżarli niemiłosiernie, trochu opili (rany, aż mi chlupotało w żołądku, bo przez warstwę kiełbasek piwo nie chciało spływać dalej, tylko tak się tam zatrzymało na górze - wniosek: kiełbaski nie przepuszczają płynów), wymruczeli się, że jest cudownie i jakie to pyszne, postanowili pograć w Mafię. Kasztanu usiłował tłumaczyć zasady nowym członkom bandy (równie bezskutecznie co poprzednim razem), ale machnął w końcu ręką i zagrali. Ale nie szło im jakoś, bo Ryś wygłaszał długie przemówienia w swojej obronie i część bandy się gubiła już w połowie, a stół był za wielki i Kasztanu robił szum i wiatr przy odkrywaniu mojego żetonu, a Gretek się zwinęła do domu bo była mało przytomna tego dnia i w końcu niektórzy powiedzieli: zagrajmy w domino!

Ania przywlekła domino o wadze 10 cegieł. W plecaku przywlekła je bohatersko. I zagrali. Czy kiedykolwiek pomyśleliby Państwo, że takie kubańskie domino to jest okropnie świńska gra? Nawet nie próbujcie w to grać z dziećmi! Grali, a w tle Ryś zaprezentował zebranym 600 tysięcy norweskich zdjęć, wszystkie bardzo ładne. Dużo wody, gór, dziurawych łódek i Magdy mają w tej Norwegii.

W tak zwanym międzyczasie Kasztanu opowiedział kawał o wiewiórce, jakże wpisujący się w panujący nastrój. Podyskutowaliśmy o bobrowym smalcu, który okazał się być niedźwiedzim sadłem.

Zanalizowaliśmy również tytuły artykułów w "Pani domu" układając je zgrabnie w jedno opowiadanie. O pani, która zawarła umowę zlecenie na 6 zjazdów po rurce.

Jeśli chodzi o kreacje to panowała absolutna dowolność doboru strojów - ja wystąpiłam w japonkach i żakieciku z rękawami 3/4 (jest lato, kurde czy nie?!?), a Ania w wersji zimowej - golfik, bluza, kurtka z kapturem.

Wracaliśmy w trójkę, ja krokiem nartnika, takiego pajączka, który ślizga się po wodnej tafli, bo w namokniętych japonkach trudno mówić o normalnym chodzeniu.

To tyle ode mnie. Następne spotkanie na początku sierpnia - będą rozgrywki w kubańskie domino.

W Internecie sprawdzałam dostępność domina - kosztuje 15 baksów i nazywa się meksykańskie. I nawet obcykałam jak by można domino wykorzystać na "lekcji języków obcych" - jestem zboczona, ratunku!

3 komentarze:

  1. Bobrowy smalec - 35 złotych.
    Niedźwiedzie sadło - 78 złotych.
    Interpretacja gazetki - bezcenne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kawał o wiewiórce - 3 piwa :P

    OdpowiedzUsuń
  3. To umówmy się, że kawał o wiewiórce ustala wynik wczorajszego meczu na 1:1. Bo pamiętam, że Ty tam wczoraj zapodałaś coś 'z tych lepszych' na 1:0.

    OdpowiedzUsuń

A bardzo proszę, wyrzuć to z siebie.